Rozmowa u konsula

Rozmowa u konsula

M. miał rozmowę u konsula. Wywiad odbył się w naszej Ambasadzie (jak ja tego nie lubię… zawsze tylko your embassy, your embassy, tak, jakbym to ja tam siedziała i pracowała), w luksusowej dzielnicy Kairu Zamalek, słynącej z pięknych willi, ogrodów i mieszkań za dwa miliony funtów na dzień dobry. Rozmowa trwała 7 minut, co i tak było najdłuższym wynikiem dotychczas tego dnia. Wszyscy są pewnie ciekawi, jak taki wywiad wygląda, więc już spieszę z relacjami.

Na elektronicznym wniosku, który M. wypełniał dwa tygodnie wcześniej, widniała informacja o terminie wywiadu takiego i takiego dnia, godz. 10.36. M. przyjechał pod Ambasadę ok. 9.30 i okazało się, że czeka tam już dziesięć osób, przyjmowane są kolejno dokumenty i rozmowy rozpoczną się o 11. Pierwsza obserwacja: większość poprzedników przyszła z pustymi rękami, nie mieli zaproszeń ani żadnych papierów. W końcu poproszono M. do środka, złożył dokumenty, pani zapytała, kto zaprasza, wzięli odciski palców i wyprosili na zewnątrz. Pięć po jedenastej panowie kolejno zaczęli wchodzić na rozmowy i wychodzili po jednej-dwóch minutach. W końcu poproszono i M.

O co pytał konsul? W zasadzie o nic. Kim jest osoba zapraszająca? Na ile chcesz wizę? Jak się okazało, 82 dni to za długo i jeśli konsul da wizę, to na krócej. Zapytał jeszcze, czy M. ma pozwolenie na tak długi urlop. Miał przed sobą na niskim stoliczku wszystkie papiery i widział zgodę szefa, ale wiadomo. M. zaczął odpowiadać, że chciałby spędzić trochę czasu w Polsce z dziewczyną i miesiąc to dość krótko sir, ale konsul mu przerwał, machając na to ręką i mówiąc, że to on decyduje (nie wiedziałam :)). Potem jeszcze tylko pytanie, kim są osoby na zeskanowanych paszportach, bo M. przyniósł nasze skany, ten na to odpowiada, a konsul, że wie. M. miał przy sobie jeden z prezentów ode mnie (wykonany partyzanckimi domowymi sposobami przewodnik po Polsce), pokazał go konsulowi w ramach informacji, gdzie będzie przebywać na terenie naszego kraju, a konsul mu go zabrał. Cooooo 😦 😉

M. twierdzi, że zastosował się do moich wskazówek i uśmiechał się, był uprzejmy, cierpliwy i pokorny. Ogólnie Ambasada robi pozytywne wrażenie, panie są bardzo miłe, tylko konsulowi się, powiedzmy, spieszyło. Rozmowa odbyła się po angielsku, chociaż poprzednie były po arabsku, ale myślę sobie, że wpłynął na to M., witając się po angielsku.

Decyzja będzie wydana za niecałe dwa tygodnie w określonym terminie, który M. dostał na karteczce, w godzinach 13.00-13.15. Inszallah.

Beszamel

Beszamel

Kupiłam sobie książkę Jarosława Kreta pt. „Mój Egipt”. Fantastyczna książka, czyta się jednym tchem, opowiada o wszystkim, chociaż jak dla mnie mogłaby troszeczkę bardziej jechać po czym się da, ale widać autor bardziej uprzejmy :). Mam taki wkurzający dla M. zwyczaj, że gdy czytam książkę o tematyce arabskiej lub egipskiej, a robię to od grudnia bezustannie, co chwilę pytam go o coś, co właśnie przeczytałam. Na przykład – a czy to prawdaaa, że wszystkie samochody w Kairze są poobijane? a czy to prawdaaa żeee panna młoda musi być dziewicą? a czy widziałeś kieedyyyś wywieszone prześcieradło po weselu? itepe. Ja uwielbiam dopytywać się o takie rzeczy, nie wiem, jak jego stanowisko, ale kochany ma cierpliwość :P.

Tym razem padło na Kreta. Na końcu książki jest kilka łatwych przepisów na tradycyjne egipskie dania. Postanowiłam dzisiaj wypróbować jeden z nich – makaruna beszamel (ar.), czyli możecie sobie mniej więcej wyobrazić, co to.

Większość składników miałam, inna sprawa, że wyszłam do sklepu po brakujące elementy i zapomniałam kupić makaronu, ale to już drugi raz mi się przytrafiło. Chcesz zrobić sobie kanapkę i zapominasz kupić chleba. Na szczęście miałam jakieś świderki w domu, więc spoko.

No nie chciało mi za bardzo wyjść. Podniosłam temperaturę pieca do 200 stopni (Kret zalecał 150, ale to od razu wywołało moje podejrzenia) i coś tam zaczęło się dziać. Więc piszę do M.:

– Jak długo trzymać ten beszamel w piecu? (beszamel napisałam przez sz, bo przyzwyczajam go do polskiej pisowni dźwięku „sh” – taka moja upartość) Dałam 200 stopni, bo 150 to coś mało (piekło się już ładne 25 minut)

– Ciągle jest w piecu? 😐

– Tak, bo ciągle widzę tu mleko, a nie sos. Boję się, że samo mleko z tego wyjdzie.

(a ile tego mleka, a tyle, jak w przepisie, w ogóle wszystko zgodnie z przepisem)

– Zmiksowałam to z 3 jajkami, solą i pieprzem.

– Coooooo, jajka i sałata?

– Jajka i sól, nie sałata, sól morska no 🙂 (salt, salad czy salat, wsjo rawno dla arabskiej wyobraźni)

– Beszamelu nie robi się z jajkiem

– On mówi, że z 😦

– Nie dodałaś mąki?

– Nieee, w Polsce dodajemy mąkę, ale on mówi, że nieee

– Ale jak to, beszamel jest z mlekiem i z mąką, NIE Z JAJKIEM

(a potem, że no dobra zrobisz mi, jak przyjedziesz, a potem, że pięknie pachnie i dobrze wygląda, tylko dodałabym paprykę, niwecząc egipskość tego dania i good baby)

Wyszło takie se. To nie moje smaki. Po co ja się zabieram za zapiekankę z białym sosem, jak nie lubię żadnych białych sosów. Poza tym u mnie to tak zawsze jest, że robię wszystko zgodnie z przepisem i nici z tego.

Ale radocha była :).

Deszcz w Egipcie

Deszcz w Egipcie

Mówi się, że w Egipcie mamy gwarancję dobrej pogody. Że tam przez cały rok jest lato. Cóż, dla nas wychłodzonych Europejczyków, jak najbardziej – ale tak naprawdę gwarancja pogody w Egipcie jest tylko latem. Wystarczy odwiedzić ten kraj między październikiem a kwietniem i nagle okazuje się, że wcale nie masz gwarancji, że będzie Ci świecić słońce i będziesz się smażyć w cudownych upałach.

Jak również wierutnym kłamstwem i mydleniem turystycznych oczu były opowieści jednego z naszych przewodników po Kairze, jakoby w Egipcie deszcz padał dwie godziny rocznie. Bajki.

Zaliczyłam parę ładnych deszczowych dni w Sharmie, a wcale tam nie mieszkam. To było w grudniu, lutym i marcu. Deszcz jesteś w stanie tam przewidzieć identycznie, jak u nas. Wychodzisz z domu albo tylko otwierasz okno i od razu czujesz, że będzie padać. Inna sprawa, że ten ich deszcz to przeważnie jest taki, w jakim u nas my chodzimy bez parasola i ogólnie go ignorujemy. Ale zdarza się, że leje ściana zimnego deszczu i wszyscy nagle uciekają pod dachy, no bo przecież Egipcjanin nie będzie nosił parasola. Pytanie, czy w ogóle ma go w domu.

Deszcz odświeża powietrze, podlewa trawniki i ochładza temperaturę. Pod tym względem niczym nie różni się od naszego. Ciekawie robi się, gdy pada dwa dni bez przerwy. W marcu po deszczowym weekendzie postanowiliśmy wybrać się na plażę w Nabq i okazało się, że z trudem tam dojechaliśmy – woda stała na ulicach, wyglądała jak wielkie i brudne jeziora z pływającym całym okolicznym syfem. Samochody i busy jeździły drugim pasem pod prąd albo po chodnikach (niech Allah ma ich podwozia w swojej opiece). Nasz busiarz powiedział po prostu, że dalej nie jedzie i możemy sobie iść pieszo. Na szczęście było to już prawie na końcu miasta.

Dla nas to śmieszne, że popada trochę deszczu i miasto jest zalane (chociaż akurat tak bardzo się nie śmiejmy, bo w Warszawie jak popada trochę deszczu, to miasto może i nie jest zalane, ale staje na długie godziny). W Sharmie nie istnieje coś takiego, jak system odprowadzania wody z ulic. Być może ktoś o tym kiedyś pomyślał i prowizorycznie wprowadził (tam prowizorycznie oznacza NAPRAWDĘ prowizorycznie), ale po co specjalnie się starać, skoro w zasadzie przez pół roku deszczowego zagrożenia nie ma. Więc jak już zacznie padać, to jesteśmy w czarnej… tzn. w zalanym mieście :).

Kobieta w ciuchach

Kobieta w ciuchach

Od czego zacząć? Może zacznę od tego, że gdy byłam młodsza i niespecjalnie interesowałam się innymi kulturami, myślałam, że muzułmanki pozawijane w długie szaty to efekt nieograniczonej władzy mężczyzn. Że mąż Ci każe. Miałam koleżankę w podstawówce, z którą straciłam kontakt, ale jakimiś pokrętnymi drogami dowiedziałam się, że w liceum przeszła na islam. Z własnej chęci, bo nie miała chłopaka, rodzice katolicy, typowa polska rodzina, zresztą po przekątnej od mojego okna. Myślałam sobie wtedy – z własnej niczym nieprzymuszonej woli zawijać się w ciuchy??? I chyba na tym kończyła się moja dojrzała ocena sytuacji. Potem na Facebooku mignęły mi jej zdjęcia. Mieszka gdzieś w Wielkiej Brytanii, ma chłopaka i dziecko, „ciuchów” nie nosi.

Muzułmanki zakrywają swoje ciało, bo jest to zgodne z Koranem. W każdym razie częściowo zgodne. Sporo kobiet zakrywa też twarz, na widok czego w dalszym ciągu ogarnia mnie trwoga, a jeszcze jak dziewczyna się odezwie, to jej przytłumiony głos dochodzi do ciebie jak zza światów. Dla mnie to niefajny widok, ale one też mają święty spokój, bo zasłona jest ich barierą przed światem, w którym wszyscy inni pracują lub działają za nie. Ale nie wszystkie dziewczyny zakrywają twarz. Co odważniejsze chowają tylko włosy, a część ubiera się jak my, po europejsku, bez zakrywania się.

Pamiętam, że moje pierwsze pytanie do M. (no, może po standardach w stylu – jak masz na imię? ile masz lat? gdzie mieszkasz? i gdy już się okazało, że kolega zainteresowany) brzmiało: ale ty będziesz miał cztery żony? Drugie zaś pytanie to: każesz mi nosić ciuchy na głowie???

Aby rozwiać Wasze wątpliwości, zakrywają się muzułmanki. Nie jesteś muzułmanką – nie robisz tego. Oni się z tego tak samo śmieją, jak my z niemieckich turystów, którzy w każdym zakątku świata kupują lokalne pamiątki i próbują upodobnić się do miejscowych, albo jak z globtroterów, którzy w Indiach sami malują sobie kropki na czole i zakładają rzemyki, bo szukają siebie i znaleźli (na Facebooku).

Cóż, ja myślałam, że arabski facet każe arabskiej kobiecie zakrywać ciało, a okazuje się, że to kwestia wyboru jej, a nie jego. Nie wiem, czy tak jest zawsze. Ale tak jest zgodnie z religią. Pewnie to zależy też od rodziny i jej poziomu konserwatyzmu. Dziewczyny wzrastają w środowisku, gdzie starsze koleżanki chodzą poubierane. Zakrycie to dowód osiągnięcia kobiecości. Więc małe też na to czekają. My też czekałyśmy, kiedy w końcu staniemy się kobietami, co nie?

Mi się zakrywanie ciała w ogóle nie podoba, a na widok czarnych zasłon na twarzy czuję się nieswojo. Ale to ich sprawa, ich wybór, co robią. Niektóre dziewczyny chodzą porozbierane po ulicach albo pływają w stringach i topless w hotelowym basenie – też ich wybór, którego sama bym nie dokonała.

Co mnie natomiast w tym śmieszy… Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że śmieszy, ale w każdym razie BAWI… Jeśli to kwestia decyzji kobiety, czy zakryje włosy, czy twarz, czy ramiona lub nogi i tak dalej, to po jasny gwint niektóre ubierają się na czarno całe od góry do dołu, włączając w to czarne rękawiczki i czarne skarpetki? A między rękawami połyskują cyrkonie i markowe hafty? Mam wtedy ochotę powiedzieć – co Ty laska myślisz, że każdy napotkany facet, jak zobaczy Twój nadgarstek, to dostanie ataku pożądania i na miejscu Cię zgwałci? Na widok ręki? ALBO KOSTKI? Rany boskie! To ma być skromność???

Nie muszę chyba dodawać, że trzy znane mi osoby obawiają się, że M. zawinie mnie w czarne szaty (reszta zdążyła się już douczyć). Po ślubie oczywiście, bo przed ślubem mu przecież nie przeszkadza, no i nieźle gra. Pamiętam jego rozbawioną minę, gdy zadałam mu to pytanie. No ale tak to już jest – widać tyle o sobie nawzajem wiemyJeśli takie sytuacje rzeczywiście gdzieś się w Polsce zdarzają, to nie wiem, co te kobiety trzyma z tymi facetami.

2:1

2:1

Dwa miesiące się nie widzimy. Dwa miesiące temu o tej porze leciałam do Polski opóźnionym cztery godziny samolotem. Zobaczymy się za mniej niż miesiąc – przy sprzyjających wiatrach, allahowej pomocy, cudzie boskim i innych rzeczach, które ludzie wzywają, gdy im najbardziej na czymś zależy.

Kryzys minął. Było źle, bardzo źle, nie poznawałam siebie, ale przeszło jak ręką odjął. Może przez ten Skype? A może dlatego, że większość za nami i robimy dobrą robotę? Nie każdy się do tego nadaje. To dziadowska świadomość, ale czasem pomaga.

Jak będzie wiało w dziób, to mam widok na pracę w Sharmie.

Skype

Skype

Ściągnęliśmy Skype’a, moje konto okazało się istnieć po sześciu latach. Kamerka też działa i to lepiej, niż kiedyś.

Pierwszy wideo czat za nami!

Poziom endorfin plus miliard!

Frustracji wszechstronnej plus pierdyliard!

Niech się schowają Vibery i Messengery! Ten ostatni to mi dość dużo krwi ostatnio napsuł. Nie cierpię komunikatorów, które zjadają niektóre wiadomości i część tekstu zwyczajnie do Ciebie nie dociera. Messenger i Viber to właśnie robią, niestety.

Dziękujemy Ci, Skypie!

Formularz zaakceptowany

Formularz zaakceptowany

Udało się. Po pięciu dniach prób formularz aplikacyjny o wizę Schengen został wysłany. Byliśmy w kontakcie z Ambasadą, która dwukrotnie tłumaczyła, że skasowała aplikację o wizę krajową i że trzeba aplikować o Schengen (chociaż mówiliśmy, że właśnie to robimy i właśnie z aplikacją jest problem, ale cóż to), aż w końcu przyznali, że problem został usunięty i proszę kindly próbować jutro. No to się w końcu udało.

Formularz aplikacyjny jest dość prosty do wypełnienia. Można go sobie otworzyć wcześniej, chociaż nie w dowolnym momencie, bo system jest często zamykany komunikatem w stylu „Brak terminów przed 2014-05-29!”. Ale rano i wieczorem przeważnie da się wejść. Możesz sobie otworzyć wersję polską i w oddzielnym oknie angielską. Kopiujesz do Worda, wypełniasz, bo musisz podać trochę swoich polskich danych, uzupełniasz danymi lubego i wysyłasz mu całość na maila. Przynajmniej będziesz miała pewność, że jest dobrze wypełnione. Jak przypadkiem zobaczyłam, jak M. uzupełnia część formularza dotyczącą jego pracodawcy, to się okazało, że raz pracuje w nabq, raz w napq, raz w Sharm El Sheikh, a czasem w sharm elsheikh i tak dalej, no i oczywiście jego imię jest małą literą. Myślę, że w ostatecznym rozrachunku nie jest to najistotniejsze, ale lepiej zadbaj o porządek. W języku arabskim nie ma wielkich liter, więc oni nie są przyzwyczajeni, że państwa, miasta, imiona i nazwiska można pisać wielką literą. Tak jak my nie piszemy w ten sposób rzeczowników, bo nie jesteśmy w Niemczech.

W formularzu trzeba podać dane osoby zapraszającej, zapraszanej (czyli jego), w tym stan cywilny, rodzaj i dane paszportu, wykonywany zawód, miejsce pracy, informacje o dotychczasowych wizach, ewentualnie informacje, czy jest członkiem rodziny kogoś z Unii Europejskiej (i wtedy dane tego kogoś), cel podróży, planowany dzień wjazdu i wyjazdu z UE, kto pokrywa koszty podróży (sam), jakie są jego środki utrzymania (gotówka, czeki, karty itp.) i planowany czas pobytu w UE (czyli na ile dni chcecie wizę).

Przyszło potwierdzenie wpłynięcia aplikacji z terminem wywiadu na godzinę 10:36.

Urodziny M.

Urodziny M.

Miałam plan, żeby w tym czasie być z nim w Egipcie, ale nie udało się tego zrealizować. Więc trzeba było wykombinować coś innego, by jakoś uczcić jego dzień.

M. twierdzi, że w Egipcie nie obchodzi się urodzin. To znaczy, ściślej mówiąc, niektórzy obchodzą, a większość nie obchodzi. Dokładnych danych się nie spodziewam, ale wiadomości to dla nas smutnawe. No bo jak to? A dzieci? Bogatych stać.

Nikt mu nigdy nie dał prezentu na urodziny. Nikt nie złożył mu życzeń. Myślę, że to jednak lekka przesada, bo ma chociażby kumpli na Facebooku, których życzenia nawet ja jestem w stanie przeczytać. Może to inny świat, u nas też nie wszyscy świrują z okazji urodzin, a starsze pokolenia wręcz mają je w nosie i bardziej świętują imieniny. Mistrzem jest moja babcia, która obraża się na znajomych, jeśli nie zadzwonią do niej w tym dniu z życzeniami i – co lepsze – nie wpadną z kwiatami bez zapowiedzi. Nieee, na imieniny się nie zaprasza. Na imieniny się przychodzi w gości.

Ale my urodziny obchodzimy i chciałam, żeby M. też coś ode mnie dostał w tym dniu. Trzeba to było zrobić zdalnie. Nie chciałam wysyłać paczki do Egiptu (na trzydziestkę to może i bym wysłała), bo nie wiedziałam, w którym mieście będzie w tym czasie, no i koszty to trochę mnoży. Więc plan jest taki, że prawdziwy prezent dostanie, gdy się spotkamy. A tymczasem…

Zrobiłam mu stronę internetową. Nie słitaśną, tylko taką w miarę przejrzystą, z naszymi zdjęciami, życzeniami itepe. Do tego trzy linki: do testu online na mój i nasz temat (zdał 20/29, jełop), do mini przewodnika po Polsce, gdzie mu opisałam i opatrzyłam zdjęciami miejsca, które chcę mu pokazać, i ostatni link do prezentacji w stylu historia naszego związku ze zdjęciami i muzyczką. Też bez słodzenia.

Efekt chyba osiągnięty, tylko… no muzyczka nie działa. Bo nie ma dobrego oprogramowania. Nothing original in Egypt, baby. Ale podobno prezentację i tak w kółko ogląda (a raczej oglądał, bo trzeba było wyłączyć komputer, bo teraz jest lato i czas ograniczania prądu społeczeństwu). Chyba fajnie tak dostać prezentację, w którą ktoś włożył trochę serca, a co się namordował, to jego.

Prąd nie działa, Power Point nie działa, system aplikacyjny nie działa. Więcej newsów, gdy się wreszcie ten wniosek wizowy uda wysłać, inszallah.

Nie dostaniesz wizy, jakiej chcesz

Nie dostaniesz wizy, jakiej chcesz

W każdym razie Twój egipski chłopak. O ile w ogóle dostanie wizę. Na razie nie było jeszcze rozmowy z konsulem, ale już zaczęły się kłopociki.

Do 90 dni możecie aplikować tylko o wizę Schengen. Powyżej 90 dni aplikujecie o wizę krajową. Oczywiście, nikt Wam tego nie powie, ani w internecie, ani przez telefon.

*** poprawka dzień później, czyli jak się z tym przespałam ***
G prawda! Internet wszystko Wam powie! W formularzu aplikacyjnym musicie wpisać, na ile dni wnioskujecie wizę. W przypadku formularza o wizę krajową macie puste pole do wpisania liczby i obok znacznik >90. W przypadku Schengen <=90. Jak się czytać nie umie, to się ponosi tego konsekwencje, Lamalo. To nie pierwszy formularz online, jaki widzę na oczy, tak gwoli ścisłości, zdarzało się już coś niecoś wypełniać. Pamiętam tylko moje odczucie, że brakuje mi tego znacznika „mniejsze równe”… A to po prostu jest większe i do widzenia, matematyczna wtórna analfabetko 😦 Poziom mojego załamania własną osobą osiąga szczyty możliwości, ale to już i tak nie pomoże. Będziemy tydzień do tyłu, jeśli w ogóle będziemy.
*** 

Odrzucono internetowy wniosek M. o wizę krajową na 89 dni (dziwna liczba wynika z biletów lotniczych, tak wyszło). Linie się urywały, więc przyszła odpowiedź na maila: do 90 dni można aplikować jedynie o wizę Schengen.

Czy są na to jakieś uzasadnienia? Cóż, nie mamy czasu na ich poszukiwania. Pewnie chodzi o to, że wizę Schengen jest 100% trudniej dostać. A na pobyt w Polsce dłuższy, niż 90 dni, mogą sobie pozwolić tylko najbogatsi, czyli tacy, których właściwie nie ma. Efekt osiągnięty – nie wpuszczamy Egipcjan.

Następny wniosek można wypełnić po 12 godzinach od ich anulacji. Jak na razie 12 godzin minęło, za to system siadł.

Poczekamy, zobaczymy, trzymamy kciuki, no co nam pozostało.

Jak to facet szedł przodem

Jak to facet szedł przodem

Dziwna dla europejskich oczu rzecz ma miejsce na egipskich ulicach. Nie tylko w Sharmie. Otóż, arabski mężczyzna idzie przodem, a za nim kobieta. Pierwszy wejdzie do sklepu, restauracji, pokoju, wszędzie. Idzie pierwszy chodnikiem, hotelową i sklepową alejką. Nieakceptowalne w naszej kulturze, u nich chleb powszedni. Kolejna różnica kulturowa, niby ma swoje praktyczne przesłanki, ale znalazłoby się trochę kontrargumentów.

No bo tak. Facet ma czuwać nad bezpieczeństwem rodziny, więc idzie pierwszy i sprawdza teren. Poza tym, w krajach Bliskiego Wschodu niebezpieczeństwem są miny ukryte w ziemi, a przynajmniej tak było lata temu. Czyli jeśli ktoś ma zginąć, to niech to będzie mężczyzna, dlatego idzie pierwszy, na wszelki wypadek. No i ewentualnie to jego zabiją, jeśli pojawi się na zagrożonym terenie.

Ale wtedy kobieta zostaje wystawiona na strzał napastników i nie ma nikogo, kto jej obroni. Zgodnie z arabskim rozumowaniem, to niedopuszczalne. Gdzie tu więc logika?

Może ważniejsze jednak jest to, że to na mężczyźnie spoczywają wszelkie obowiązki – zapewnić bezpieczeństwo, załatwić sprawy, wywalczyć i wykłócić się o wszystko. A kobieta tylko idzie i pachnie, przynajmniej takie wydawałoby się podłoże tego zjawiska.

Podążając dalej tym tropem, Europa jawi się obecnie jako kraina bezpieczeństwa i szczęśliwości, bo najwyraźniej żadnej kobiecie nic złego nie grozi, skoro zawsze idzie przodem. No i z pewnością jest to miejsce samczego rozbestwienia, skoro kobieta ma robić wszystko za mężczyznę.

Rozumiem i akceptuję, że kultura kręgu krajów arabskich jest inna od naszej (truizm), ale to, że facet lezie przodem a laska się za nim wlecze, jest dla mnie osobiście nie do przyjęcia. Dlatego, że, w takim Sharmie chociażby, mamy XXI wiek, bomby pod chodnikiem raczej nie wybuchają (wybuchają co najwyżej samochody :)), a co widzimy na ulicach? Arabski facet wozi się jak pustak z solarium, na oczach okularki przeciwsłoneczne, ciuchy w takim kolorze, żeby dobrze było widać logo, a dwa metry za nim idzie kobieta, czasem z dzieckiem, czasem z wózkiem. I znudzenie na twarzyczce niemiłosierne.

Czasem mam ochotę wrzasnąć: rusz się babo! Co to za koleś, żeby po turystycznym deptaku szedł pierwszy i miał cię w nosie! Jak ktoś cię zaczepi, to palant się nawet nie zorientuje!

Nie podoba mi się to, co tam widzę. W Polsce raz widziałam taką parę u nas w Carrefourze i też facet szedł przodem, a za nim dziewczyna. Niech sobie ludzie robią, co chcą, to ich świat. Ale no żesz…

A jak jest u nas? M. też lazł pierwszy. Za pierwszym czy drugim razem myślałam, że to przypadek (czasem z metra w Warszawie facet też wysiądzie pierwszy, ot, wymóg sytuacji), ale jak zobaczyłam, że na pustej ulicy on nadal robi to samo, porządnie zmyłam mu głowę. To było w listopadzie.

Wywiązała się rozmowa, że u nich to nie oznacza nic złego, tak jak u nas. W Europie, jeśli facet pcha się przodem, jest uznawany za chama i prostaka. Powiedziałam M., że jeśli chociaż raz w Polsce popełniłby taki błąd, wszyscy to zapamiętają i nie będzie mu wybaczone. Od tego czasu zawsze przepuszcza mnie przodem. Dostosował się do mojego wzorca kulturowego. Dlatego, że ja nie dostosowałabym się do niego. Taki babski zawzięty instynkt :).