O wyższości chłopców nad dziewczynkami i wyższości innych dzieci w ogóle

O wyższości chłopców nad dziewczynkami i wyższości innych dzieci w ogóle

Pewnie to było do przewidzenia, że w najbliższym czasie będę mało obecna na blogu. Rzeczywiście, nasz nowy lokator jest absorbujący. Wszystko wygląda teraz zupełnie inaczej, niż kiedy go nie było. Ja siedzę cały czas w domu, z wyjątkiem codziennych wspólnych spacerów, które trzymają mnie bliżej rzeczywistości :). M. po pracy przejmuje małego, a ja mogę porobić jakieś inne rzeczy, np. dać rękom odpocząć. To nie jest blog parentingowy, więc nie wchodźmy w dyskusje typu „nie ucz noworodka rąk, bo już nigdy go nie oduczysz”. Od początku nie ukrywałam, że nie mam pojęcia o dzieciach, dlatego robię to, co mówią lekarze, położne i inne zorientowane osoby. Jak mówią brać, to biorę i ułatwiam sobie życie. Miejcie też litość i oszczędźcie mi komentarzy w stylu „moje dziecko nigdy nie płakało”, „mój od urodzenia przesypiał całe noce” (i był karmiony kroplówką?), „mój miał pięć razy większą główkę niż Twój i ważył dziesięć kilo przy porodzie, więc oczywiście, że miałaś łatwo” itp. Nie posądzam Was o taką życzliwość, raczej przybliżam naszą obecną rzeczywistość i potwierdzam, że wszyscy dookoła zawsze wiedzą wszystko lepiej, niż Ty. Zupełnie jak przy wychodzeniu za mąż za Araba.

Wszyscy wiedzieli wszystko lepiej również wcześniej, gdy jeszcze byłam w ciąży. Chociaż czekałam na wszelkie dobre rady (naprawdę dobre), to zastanawiało mnie czasem, czemu niektórzy wiedzą lepiej, niż my, jaką płeć dziecka wymarzył sobie M. Gdy zaczęło być coś widać, pojawiły się pytania pt. a czy wiadomo już… No i jak odpowiadałam, że wiadomo i że prawdopodobnie chłopiec, to widziałam ulgę na twarzyczkach i padała odpowiedź: to się mąż na pewno cieszy! Na to ja jak ta głupia pała pytałam, dlaczego i otrzymywałam zawsze tę samą odpowiedź, że przecież w ich kulturze trzeba mieć syna i/lub syn jest ważniejszy niż córka. Społeczeństwo polskie z góry zakłada, że Egipcjanin chciałby mieć bardziej syna, niż córkę. Czasem pojawiały się żarciki, że na pewno wszystko jedno, jaka płeć, byle chłopiec. No tak, przecież arabscy muzułmanie zwyczajowo strącają żeńskie noworodki ze skały i płodzą dzieci ze wszystkimi czterema żonami, aż wreszcie pojawi się upragniony syn. Do skutku.

To w sumie dość prywatna sprawa, ale w kontekście powyższego zdradzę Wam, że akurat M. marzył sobie o córce. To nie znaczy też, że obraził się na wieść o synu. Wszyscy normalni ludzie, którzy chcą mieć dziecko, po prostu chcą mieć zdrowe dziecko. Jaka to będzie płeć, jest sprawą drugiej albo siódmej kategorii. Gdzieś w tle głowy czają się jakieś tam marzenia, ale co z tego? Ja z kolei od zawsze myślałam o chłopcu, no i właśnie, co z tego? Zadziwiające jest zatem, że moi rozmówcy byli przekonani, że M. się cieszy z takiego obrotu spraw. Nie, w sumie to w ogóle nie jest zadziwiające.

Tymczasem 🙂 Czym różni się posiadanie dzieci z Egipcjaninem od posiadania dzieci z Polakiem? Tego do końca nie wiem, bo mam dziecko tylko z tym pierwszym, ale wydaje mi się, że jak dotąd wszystko wygląda raczej dokładnie tak samo, jak w polsko-polskich rodzinach. No, z tą różnicą, że mojemu synowi zdarza się płakać, budzi się w nocy i jest wielkości małego (bardzo) dziecka, a nie słoniątka, czyli nie mam się czym chwalić jeśli chodzi o jego dowiezienie. Mam szczęście, że M. kocha dzieci i ma mnóstwo cierpliwości do małego. Lubi się z nim bawić, nic go nie irytuje, jest dość wyluzowany. W sensie – odpukać. W naszym związku to ja zawsze byłam ta bardziej opanowana i cierpliwa, ale jeśli chodzi o opiekę nad dzieckiem, M. uruchomił jakieś nieznane mi wcześniej pokłady wyrozumiałości. W skrócie, inaczej mówiąc, gdy mnie już ciężki szlag trafia, M. uśmiecha się czule do małego i rozpoczyna od nowa procedury uspokajania dziecka (po raz tysięczny). Poza tym robimy chyba to samo, co reszta rodziców: chodzimy na spacery z wózeczkiem, szczepimy, myjemy, karmimy, przebieramy i się nie wysypiamy. Jeszcze nie pojawił się wątek uprowadzenia małego do Egiptu, chociaż pewnie powinnam nie znać dnia i godziny.

Jesteśmy w trójkę już ponad półtora miesiąca. Każdy dzień to jakaś nauka i trochę walka o przetrwanie. Ale chociażby jeden sukces mogę odtrąbić – napisałam wreszcie tę notkę 🙂 Choć zajęło mi to ponad dwie godziny.