Byliśmy wczoraj w cerkwi na chrzcie dziecka przyjaciół. To taka przyszywana rodzina bardziej. Wcześniej widziałam tylko jeden chrzest w życiu, i to chrzest dorosłego. Był to również chrzest prawosławny. Nie mam porównania z katolickim obrządkiem, mimo że sama jestem katoliczką jak ustawa przykazała. Wczorajsze nabożeństwo bardzo mi się podobało. A co na to M.?
Szczerze mówiąc, był trochę jak turysta :). Wszystko odbywało się po polsku, ale nie miał szans, by cokolwiek zrozumieć. Przyglądał się tylko, tak jak my wszyscy, jak krok po kroku wygląda ceremonia chrztu. Po chrzcie był obiad dla rodziny i wywiązały się rozmowy w kuluarach. Ksiądz, który był jednocześnie ojcem chrzestnym, prawosławny rzecz jasna, wyraził opinię, że chrzest polega na obmyciu, więc musi być ten pełny kontakt z wodą. „Jakieś tam polanie nie wystarczy”. Większość nas przy stole była katolikami i byliśmy kiedyś prawdopodobnie właśnie polani, ale co tam. Przetłumaczyłam po cichu M., o co biega, a on również po cichu wyraził swoją, powiedzmy, dezaprobatę. Dziecko rodzi się czyste. Po co je obmywać z czegokolwiek? No tak… W sumie.
Nie wiem, jaką religię będą miały nasze dzieci. Z natury będą gdzieś tam po środku, ale czy przyjmą chrześcijaństwo? Czy pozostaną z tym nadanym z urodzenia islamem? Ja się nie będę przy niczym upierać, bo nie jestem związana z moim kościołem, prędzej z cerkwią, a M. mówi, że wszystko robimy tak, jak ja chcę i tutaj też tak będzie.
Może lepiej, żeby dziecko miało w ogóle jakąś religię? Ja niby mam, ale co to za religia w moim wykonaniu? Wiem, że M. jest w stanie przekazać więcej religijnych wartości, niż większość znanych mi osób. Nie popyla pięć razy dziennie do meczetu, jak to się mawia o każdym jednym muzułmaninie, ale ma w sobie wiarę i kręgosłup moralny. Co z tego będzie, zobaczymy. Zależy, jakie będą czasy.