Jesień, czyli tłumy wróciły

Jesień, czyli tłumy wróciły

Nie wiem, jak w innych miastach, ale w Warszawie pojawiła się beznadziejna plaga, która nabiera chyba z każdym dniem coraz większych rozmiarów. Dorośli ludzie w każdym możliwym momencie siedzą z nosem w telefonie, tzn. smartfonie. W miejscu, w którym pracuję, jest dużo młodych osób, takich 20-25 lat, i oni to już wyglądają zupełnie jak jakieś roboty.

Chociaż… Roboty to jeszcze za dobrze brzmi. Stoją lub siedzą faceci, głowy pochylone, ekranik świeci się w dłoni. Garb rośnie (strach pomyśleć, co będzie z tym pokoleniem za kilka lat takiego wichnięcia karku). Nie rozmawiają z nikim i nie rozglądają się. Internet, zamiast otwierać im okno na świat, zamyka ich w introwertycznym kokonie, a już na pewno nie pomaga w nawiązywaniu prawdziwych kontaktów. Ci wszyscy ludzie strasznie się przy tym infantylizują, bo wyglądają jak nieco wyższa i motorycznie ustabilizowana wersja nieśmiałego uczniaka z podstawówki bawiącego się game boyem (żeby!). Przychodzi taki gość do nowego miejsca i głowa oczywiście pochylona, ja się niczym nie stresuję i nie boję, w ogóle co to nie ja, ale nos dalej w Facebooku i tylko raz na jakiś czas, z obawą żeby nikt nie zauważył, podnosi głowę i patrzy spod oka dookoła, szukając pokoju lub człowieka. Woli dokopać się do maila, żeby sprawdzić numer sali, zamiast zapytać najbliżej stojącą osobę.

Jak dla mnie taki facet, gapiący się w dół na jakiś durny ruchomy obrazek formatu pięć na dziesięć, w ogóle nie jest atrakcyjny. Zastanawiam się, czy w czasie spotkania z dziewczyną też nie rozstaje się z telefonem, trzymając go gdzieś w bezpiecznym zasięgu dłoni, żeby wypełnić czymś ewentualną chwilę ciszy na randce. Oczywiście nie gadamy z tego powodu, że jesteśmy tak zajęci pracą w telefonie. No na pewno nie dlatego, że jestem nudziarzem, który już dawno zatracił umiejętność błyskotliwej rozmowy z ludźmi.

To wszystko piszę oczywiście pół żartem pół serio, chociaż często myślę sobie, co takiego fajnego jest w regularnym gapieniu się na telefon. Zróbcie sobie czasem taką grę, wejdźcie do byle jakiego autobusu czy pociągu i spójrzcie na byle jaki rząd siedzeń i w byle jakim kierunku, zawsze się znajdzie jakiś młotek z telefonem. Ja po ośmiu godzinach patrzenia w komputer wcale nie mam ochoty kontynuować czytania na małym ekranie. Może to jest mimo wszystko chwilowa moda, tak jak laptopy ustąpiły miejsca smartfonom (pod kątem tej właśnie funkcjonalności, bo prościej wziąć telefon niż rozkładać się z komputerem na korytarzu), tak może i telefony w końcu się znudzą i ludzie zajmą się czymś innym? Czytaniem książek lub codziennej prasy na przykład? Wyglądaniem za okno autobusu? Po prostu siedzeniem i odpoczywaniem, nie daj Boże?

Nie ma ta notka wiele wspólnego z międzykulturowością, no, może tylko tyle, że smartfonowe zdziecinnienie społeczeństwa dotyczy nie tylko Polaków, ale też krajów Zachodnich (spójrzcie na takich turystów, siedzi piątka studentów w restauracji w centrum Warszawy i każdy z nosem w telefonie) i arabskich, bo w takim np. Egipcie już dawno wszyscy przytwierdzili się do telefonów. Gdy poznałam M. cztery lata temu, nie mogłam się nadziwić, co tak wszyscy dookoła trajkoczą przez telefon, chociaż trajkotanie to jeszcze inna i z pewnością wyższa sprawa, niż marnowanie czasu w sieci. To M. pokazał mi, jak działają internetowe komunikatory. Przyszła zaraza i do nas. Jak bardzo ci naturalni smartfonowcy będą kiedyś różni od nas?