Chcę się pochwalić (a może nie się, tylko kogoś innego), że znajoma z kręgu okołorodzinnego wyszła niedawno za mąż za Egipcjanina. Mieszkają tam, on jest Koptem. Dwaj egipscy mężowie w jednej rodzinie – taka polska sytuacja :).
Ostatnio przekonuję się trochę, co to znaczy być zapracowanym. Swoją pracę mam, do tego praca M., co do której co jakiś czas obiecuję sobie, że ukrócę to jeżdżenie tam i siedzenie z nim, niech sam robi, skoro tak chciał. Weekend ostatni raz miałam po urlopie. Czekaj, jakim urlopie w ogóle? 😉 Na szczęście w mojej pracy dodatkowa fucha tymczasowo nie doszła do skutku, więc przynajmniej nie dojdzie mi więcej obowiązków, na razie. Zamiast tego zaczął się doktorat, co też wymaga trzeźwości umysłu. Od dwóch tygodni chcę zrobić zupę dyniową i nie jestem w stanie. Może dziś? Ale czemu ja mam robić zupę dyniową, skoro mam kucharza w domu? Ano tak to jest właśnie, szewc bez butów chodzi. Naszą nową normą jest jedzenie gotowych dań odgrzewanych w mikrofali, raz w tygodniu staram się zrobić zacniejszą kolację, której zazwyczaj nie kończymy, bo albo komu chce się jeść o dziesiątej wieczorem, albo przysypiamy na kanapie. Uwielbiałam naszą domową kuchnię i tradycję niedzielnych rybnych obiadów, teraz mam wrażenie, że istnieje tylko fast food :). Tak nie będzie zawsze – moja nowa mantra.
Ale nie piszę tego wszystkiego w klimacie narzekania lub malkontenctwa. Bardzo, naprawdę bardzo się cieszę, że M. ma prawdziwą pracę, robi coś dobrego dla innych i dla nas. Spełnił swoje marzenie o własnej firmie, chociaż wiadomo, że taka praca ma wiele odcieni, dobrych i słabszych stron. Ale zapadł mi w pamięć jeden obrazek z internetu, taka życiowa rada: gdy masz ochotę ponarzekać na swoją pracę, pomyśl o tych, którzy w ogóle jej nie mają. My akurat oboje wiemy, co to znaczy, dlatego tym bardziej doceniamy każdy pracowity dzień, nawet jeśli kończy się po 22. Na razie wszystkie ręce na pokład i rozwijamy interes wspólnymi siłami. Co nie znaczy, że dziś nie zamierzam zrobić sobie wolnego. Po własnej pracy. Dzięki. 🙂