Karta stałego pobytu

Karta stałego pobytu

M. odebrał dziś kartę stałego pobytu! O pozytywnej decyzji wiedzieliśmy już 10 dni temu, ale nie chciałam nic pisać, dopóki nie będzie karty w ręku. Wiecie, zapeszanie, odpukiwanie, myślenie magiczne i te sprawy ;). M. w czerwcu złożył wniosek o stały pobyt. Cała procedura potrwała niemal równe pół roku. Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć, co w międzyczasie się działo, a działo się więcej, niż przy pierwszych dwóch kartach. Przez jakiś miesiąc od złożenia wniosku była cisza, po czym w pewnych odstępach czasowych zdarzyły się trzy rzeczy.

Pewnego lipcowego wieczora do naszych drzwi zadzwonił… pan policjant. Ja byłam wtedy u dentysty, M. był w domu. Podobno mamy farta, bo kontrole chadzają też w ciągu dnia, kiedy ludzie są w pracy. Policjant był sam, nie chciał wejść do środka. Poprosił M. o pokazanie paszportu i chyba karty pobytu, mojego paszportu nie chciał zobaczyć. Miał ze sobą jakiś dokument, na którym M. widział swoje nazwisko. Pan zapytał tylko, czy M. tu mieszka i poszedł. Po czterech latach pobytu M. w Polsce po raz pierwszy ktoś do nas oficjalnie przyszedł :).

Druga rzecz wydarzyła się pod koniec sierpnia, udowadniając, że ja to jednak powinnam czasem zagrać w totka. Mówiłam M. do znudzenia, że co będzie, jak przyjdzie jakieś pismo, a my będziemy akurat na urlopie w Tunezji. Co Ty, jakie pismo po dwóch miesiącach, teraz się dziewięć miesięcy minimum czeka na jakikolwiek znak życia z urzędu. No to proszę bardzo, pismo przyszło idealnie w środku naszego wyjazdu, a konkretnie w moje trzydzieste urodziny.

W rezultacie, ledwieśmy siedli na Okęciu, a wracaliśmy nocą, po śniadaniu M. poszedł odebrać awizo. Nie dałabym rady odsypiać koszmarnego swoją drogą lotu, zastanawiając się, ki diabeł czeka w tej kopercie na poczcie. Okazało się, że nie było się zbytnio czego bać!

M. otrzymał wezwanie do dostarczenia dodatkowych dokumentów do jego wniosku o pobyt stały. To dokumenty z kategorii tych, które nie są uwzględniane na żadnych listach w Internecie. Gdybyśmy wiedzieli, że trzeba takie coś złożyć, to przecież byśmy to zrobili już w czerwcu. W skrócie, poproszono go (a może i mnie?) o przyniesienie dokumentów potwierdzających wspólne zamieszkanie i prowadzenie wspólnego gospodarstwa domowego. Jako przykład zostały zaproponowane wspólne zdjęcia z różnych okresów, w tym z uroczystości rodzinnych lub wspólnych wyjazdów. Do tego jakieś umowy najmu, wspólne rachunki, wspólne konto bankowe. Na końcu „itp.”.

Wywołaliśmy nieco ponad 80 zdjęć ze wszystkich wspólnych lat. Dodaliśmy do tego kilka (naście… jak nie więcej) potwierdzeń przelewów za czynsz, telewizję, prąd, jego telefon. Rachunki są ogólnie na moje nazwisko, ale płacimy różnie, z naszych obu kont. Raz ja, raz on. Dołączyłam do tego przykładowe faktury, żeby było widać, że są wystawione na mnie. Dodałam jeszcze potwierdzenie mojego zameldowania na pobyt stały w naszym mieszkaniu, potwierdzenie prywatnego ubezpieczenia dla nas w mojej pracy i nawet ksero zaproszenia na ślub ;).

M. miał 14 dni na doniesienie tych dokumentów, od dnia doręczenia pisma. Wyrobiliśmy się w tydzień. Żeby złożyć takie dokumenty, trzeba umówić się na wizytę w systemie rezerwacyjnym Urzędu. W treści pisma był chyba nawet wklejony bezpośredni link do zapisów, konkretnie do danego pokoju. Co ciekawe, tych dokumentów nie można składać bez uprzedniej rezerwacji internetowej, czyli że tak powiem z ulicy. W urzędzie nie mają nawet numerków do tego pokoju, trzeba go wydrukować z systemu. M. poszedł sam na umówiony termin i sobie poradził. Pani mówiła po polsku, jakoś się dogadali. Podobno uznała, że wszystko wygląda bardzo „pięknie”, co dało nam złudną nadzieję, że może to już koniec zadań w drodze do karty stałego pobytu. A tu wcale nie!

Tydzień z kawałkiem później M. wraca do domu wieczorem z pracy i zahacza go jeden z panów ochroniarzy, który pracują w recepcji naszego budynku. Szybko zeszłam na dół i ja. No i dowiadujemy się, że w ciągu dnia przyszło tutaj dwóch panów, bez mundurów, ale raczej takie byczki, i pytali pana ochroniarza, czy kojarzy takiego tajemniczego pana, jak w rysopisie – i obok rysunek twarzy M. Mieli moje zdjęcie jak do dowodu, ale zdjęcia M. już nie. Ponoć wyglądało to jak coś w stylu portretu pamięciowego, co wpędziło mnie trochę w konsternację, no bo na co w takim razie drukowaliśmy te osiemdziesiąt z hakiem zdjęć. O kopiach paszportu i obu poprzednich kart, a nawet świeżo zrobionym w czerwcu zdjęciu do nowego wniosku nie wspominając. Raczej wizerunek M. gdzieś w rejestrach powinien wisieć, do jasnej Anielki. Panowie pytali, czy my tu mieszkamy, czy jesteśmy razem, czy pracujemy, czy są na nas skargi. Jesteśmy dalecy od imprez i burd i raczej chodzimy spać o dziesiątej, w przeciwieństwie do co poniektórych sąsiadów. A nawet gdybyśmy hałasowali do drugiej w nocy, to czy to ma coś wspólnego z naszymi paszportami HMM?

Panowie podobno rozmawiali też z jedną panią z osiedla. Jak na względnie nową warszawską wspólnotę mieszkaniową przystało, prawie nikt tu nikogo nie zna, relacje sąsiedzkie ograniczają się do „dzień dobry”, przy czym do niektórych panów to trzeba tak przez megafon, bo sami się pierwsi nie odezwą. Nie wiem, czy ta sąsiadka nas kojarzy, ale oczywiście miałam taką nadzieję. Panowie powiedzieli ochroniarzowi na koniec, że M. złożył wniosek o stały pobyt, co pan ochroniarz pomylił z obywatelstwem i musiałam go wyprowadzić z błędu. No ale w sumie dla niewtajemniczonych Polaków obywatelstwo czy stały pobyt, ten sam pies. Problem był taki, że pan nie zapytał panów, skąd są, ani żeby pokazali jakieś dokumenty, dowody czy legitymacje. W związku z tym nie wiemy do końca, kto to był, albo z jakiej instytucji. De facto pan ochroniarz rozmawiał o mieszkańcach budynku z jakimiś kolesiami niewiadomego pochodzenia. Wieczorem był mocno przerażony, jak przyszłam do niego zapytać o wszystko ja i jeszcze dwie doroślejsze osoby z mojej rodziny :). W sumie wyboru instytucji zbyt dużego nie ma, kontrola mogła przyjść albo z Urzędu Wojewódzkiego (inspektorzy?), albo z Policji (już była wcześniej), albo z ABW, albo ze Straży Granicznej.

Ja wiem, że kontrole się zdarzają, że wszyscy święci przychodzą do domu i szukają szczoteczek do zębów, ale w naszym przypadku takie coś zdarzyło się po raz pierwszy. Po ponad czterech latach pobytu M. w Polsce nagle przychodzą wszystkie kontrole. No, może tej szczoteczkowej jeszcze nie było. Chyba trochę tracą czas, bo mogliby się wziąć za prawdziwych krętaczy i pary, które robią biznes wizowy, bo podobno to jest właśnie powód tych wszystkich procedur i kontroli, na które skazane są normalne międzynarodowe związki. To jest ten moment, w którym dziewczyny Egipcjan mogą sobie podać rękę na wspomnienie tego mega wielkiego prześwietnego biznesu życia, jaki to na małżeństwie z arabskim chłopakiem ukręciłyśmy ;))) Hajs taki, że hej!!! Na tym etapie, po wszystkich procedurach, przez które już przechodziliśmy, urzędy powinny wiedzieć, kogo sprawdzać, a kogo nie. Być może dlatego to wszystko tyle trwa, skoro prześwietlają każdego jednego cudzoziemca. Dobrze to i niedobrze.

M. tylko ciągle powtarzał, że jak to, tak szybko te wszystkie kontrole i wezwania. Że ludzie czekają po dziewięć miesięcy i dopiero przychodzi pierwszy list. A u nas zaczęła się ta runda zaledwie miesiąc po złożeniu wniosku. Może urzędy postanowiły podkręcić tempo?

Po wizycie tajemniczych jegomościów nastała cisza i tak zostało już do końca. Chyba codziennie zaglądałam do skrzynki w oczekiwaniu na kolejne wezwanie, a zwłaszcza na zaproszenie na rozmowę do Urzędu. Naczytałam się, jak to przy karcie stałego pobytu bankowo robią wywiad, taki sam jak przy pierwszym wniosku o pobyt czasowy. Na szczęście takie zaproszenie do nas nie przyszło. Pewnego grudniowego dnia jak co rano zalogowałam się na stronę internetową z profilem M. w poszukiwaniu jakiejś aktualizacji statusu sprawy. Nie było nic nowego. Dwie, trzy godziny później, już sama nie wiem, co mnie tknęło by tam zajrzeć – jest! Komunikat „Karta do odbioru”. Pokazał się dokładny termin i miejsce odbioru karty pobytu. A za chwilę M. dostał SMS-a o podobnej treści. Karta była do odbioru za 10 dni.

Idealny prezent pod choinkę dla M. 🙂 Nadszedł czas na świętowanie. Zaczęliśmy 10 dni temu, po odczytaniu decyzji w Internecie. Jutro ciąg dalszy :). M. obiecał kupno szampana, swoją drogą pod warunkiem, który też został spełniony (i tak byśmy kupili, w każdym razie ja :)) – z tyłu na karcie wreszcie umieszczono jego (nasz) adres zamieszkania. Na pierwszych dwóch kartach Urząd nie wpisał adresu, choć M. miał meldunek. Już nie chciało nam się tych kart wymieniać, znajomi Ukraińcy mówili – po co stawać znowu w kolejkach, trzy lata szybko miną. Mieli rację. No ale tym razem adres zamieszkania się pojawił i całe szczęście, bo karta została wydana na 10 lat, tak jak nasze polskie dowody. O ten brak adresu na karcie za każdym razem pytali M. pracownicy Straży Granicznej na lotnisku, więc niby to mała rzecz, a jednak czasem się przydaje.

Towarzyszyłam M. dziś w urzędzie, wyrwałam się na godzinkę z pracy. Na miejscu wszystko poszło szybko, miło, bez kolejek, weszliśmy przed czasem. Gdy wyszliśmy z Urzędu, przypomniała nam się jedna rzecz: to chyba jest ten moment, w którym M. ucieka na Zachód! :)))

Radosnych, ciepłych, rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia dla wszystkich Czytelników! A przede wszystkim Świąt spędzonych u boku ukochanej osoby. My dziewczyny cudzoziemców umiemy to docenić ;).

Grudzień 2018

Grudzień 2018

Nastał grudzień a wraz z nim znajome już wrażenie upływającego czasu :). Dopiero co wracaliśmy z urlopu. Wniosek o pobyt stały był jakby wczoraj. O zeszłorocznym Sylwestrze nie wspominając!

Wigilię planujemy spędzić u mojej siostry i szwagra. Będzie nas dużo przy świątecznym stole, bo przyjedzie też ich rodzina, w tym rodzina z Egiptu. Pamiętam czasy, jak na Święta u nas w domu były trzy, cztery osoby. Teraz na pewno będzie weselej i ciekawiej :). To wyjątkowa sytuacja, bo rzadko jest szansa zebrać wszystkich w jednym miejscu.

W Warszawie na razie nie ma śniegu, niby coś tam popadało, ale zaraz zniknęło i wygląda to raczej jak klasyczny listopad. Za to na Starym Mieście podobno są już te świąteczne dekoracje i tak zapowiada się plan na najbliższą sobotę, spacer po oświetlonych ulicach :). To fajne szczególnie gdy prawie nie widzi się światła, chyba, że przez okno w biurze – rano wychodzisz do pracy, jest ciemno, wracasz do domu, jest ciemno. No to będzie znowu ciemno, ale przynajmniej ze światełkami :). Do tego niestety pojawiła się grudniowa zmora, czyli korki. Wszyscy nagle oszaleli i po szesnastej naprawdę nie da się jeździć po tym mieście. Tak będzie prawdopodobnie do przyszłego piątku, kiedy to nastąpi masowy exodus i nastanie tydzień pustki :).

Jakaś taka bez sensu ta notka, ale po prostu szykuję dla Was inną, dłuższą i bardziej konkretną. Jest szansa, że pojawi się przed Świętami, za co trzymam kciuki. Jakkolwiek dziwnie to teraz brzmi!