Koniec listopada

Koniec listopada

Dawno nie zaglądałam, ale wybaczcie – praca po całych dniach, z M. widujemy się czasem tylko na trzy minuty, gdy obudzę się w okolicach północy, bo ten wraca z pracy, albo gdy on ma dzień wolny i przyjeżdża po mnie i wracamy razem do domu. Teraz jest weekend i on cały ten weekend pracuje. Miał wolny czwartek, więc i tak powinien się cieszyć. Cóż, taki los, gdy Twój facet pracuje w gastronomii. W hotelarstwie z kolei święta w ogóle nie istnieją, a może odwrotnie, istnieją i są źródłem kasy na najbliższe kilka tygodni, więc trzeba się odzwyczaić od ustawowego postrzegania dni wolnych. Tak nie będzie zawsze, ale my i tak się cieszymy, bo M. w końcu zaczął zarabiać 🙂 Wiem, że brzmi to dość szorstko i mało przyjemnie, ale to jeden z ważnych aspektów pobytu cudzoziemca w Polsce. Odpukać jakoś się nam udało. M. miał ofertę podpisania umowy w innej firmie, ale kasa trochę słabsza i słabsze możliwości rozwojowe. Nie spodziewałam się, że będzie mógł tak sobie marudzić, ja sama szukałam nowej pracy pół roku. Jemu wystarczyło dostać kartę pobytu, ot różnica między nami.

Zrobiłam mu kalendarz adwentowy służący nauce polskiego z jednym zadaniem na każdy dzień. Jak na razie nie rozmawiamy za bardzo po polsku, za to M. nauczył się w swojej kuchni po naszemu przeklinać i brzmi mi to doprawdy słodko, tak jak większość polskich słówek, które wypowiada. Moim faworytem jest konstrukcja „g*wno mać”, nie wiem, skąd to wytrzasnął, raczej samo mu się zlepiło 🙂

Najwyższy czas udać się do USC i zarezerwować datę ślubu. Ciągle nie wiem, na kiedy. Nie należę do panienek ekscytujących się całym tym biznesem. Mam w pracy dziewczynę, która wychodzi za mąż na początku maja i opowiada o butach z różyczkami na piętach (???). Ja bym wolała poznać receptę na to, jak to wszystko przetrwać. I skąd wziąć tłumacza, który porządnie zna arabski. I znaleźć świadka. Łolaboga, wolałabym, żeby ktoś zrobił to wszystko za mnie, łącznie z wypowiedzeniem słów przysięgi :).

Kuchnia po nowemu

Kuchnia po nowemu

M. jest na czymś w rodzaju stażu. Pracuje jako kucharz w jednej z mniejszych knajpek, na zmianę w dwóch lokalizacjach. Zaczynał jako pan do krojenia, teraz już trochę sam szefuje, zdarza się, że jest sam w kuchni przez połowę zmiany. Podobno ma być z tego realna praca, na razie spędza tam po 10-12 godzin dziennie i… cieszy go to. Mnie też. Ale jak wygląda teraz nasza „polska codzienność”? Ja wychodzę przed siódmą rano, on wraca między 20 a 24 (raz mu się zdarzyło po pierwszej). Ale na razie ma to swoje plusy, przede wszystkim wreszcie przestał chodzić po ścianach :).

Po zaledwie trzech tygodniach kroi, miesza, przyprawia i ogólnie ogarnia gotowanie zupełnie inaczej niż dotychczas i inaczej niż ja. Wczoraj zrobił taki sos boloński, że wszedł mi trochę na ambicję 😛 Cieszę się bardzo, bo ten sam człowiek rok temu przyrządzał jajecznicę na zimnym oleju i ogólnie wyglądał na kogoś, kto nigdy nie zrobił w kuchni nic poza fasolkami, bo jakby wystarczał mu bar. Nie wiem, co będzie z tą pracą i na pewno nie jest to praca na zawsze ani na długo, ale taki mini kucharz w domu to skarb.

Pracuje teraz cały długi weekend (nowy, ktoś musi), a ja siedzę i piszę tę notkę z Zakopanego :).