Druga rocznica ślubu

Druga rocznica ślubu

Dwa lata 🙂 Kolorowe, intensywne dwa lata małżeństwa. Raz lepiej, raz gorzej. W tym czasie nastąpiły różne zmiany w naszym życiu. Przeprowadzka, zmiana pracy i znalezienie tej dobrej, druga karta pobytu M., dwa razy piękne wakacje, porażka z firmą i ciągłe poszukiwanie pracy dla M. Kłopoty z kasą i przelotne problemy ze zdrowiem, oby już nie wracały. Moja spalona próba nauki arabskiego, ale bardziej udany powrót do pracy nad doktoratem. Jeden porządny kryzys zaliczony, za to brak kłótni. Niektórych oczekiwań polskich i egipskich nie spełniliśmy. Polskich, bo nadal nie zamknął mnie w piwnicy. Egipskich, bo nie śpimy na kasie i jeszcze nie jesteśmy w ciąży :).

Chciałabym powiedzieć Polakom, tym, których obchodziłaby moja opinia, że ślubu nie ma co się bać. Małżeństwo jest bardzo fajną sprawą. Pozwala poczuć się lepiej we własnej skórze i jakby zaistnieć w społeczeństwie. Pokazać, że nie jesteśmy dziećmi, za to jesteśmy odpowiedzialni. Chociaż przed ślubem nie byłam jakoś specjalnie zniewolona :), to jako żona mam wrażenie, że mam więcej do powiedzenia, mogę mieć swoje oczekiwania. Już prawie nie pamiętam, jak to było być po prostu w związku. Nie wiedzieć, na czym się stoi, jaka jest moja rola, jaka jest moja przyszłość w tej relacji. To jesteśmy razem na poważnie, czy tak nie do końca? Mam myśleć o nim jako o kimś na zawsze, czy może on zastąpi mnie kimś innym? Kto kogo tutaj bardziej chce? Po ślubie też tego nigdy nie wiesz, ale podobne obawy, jeśli Cię najdą, możesz w miarę szybko rozwiać, bo po to właśnie wzięłaś ślub, by czuć się bezpiecznie. Tego trzeba się trzymać.

Ja przed ślubem nie miałam wielkich doświadczeń z mężczyznami. Po pierwsze dlatego, że wyszłam za mąż mając 26 lat, więc nie miałam czasu na jakieś na mega doświadczenia. Po drugie, ponieważ jestem jedną z bardziej nudnych osób jakie znam :), o czym już Wam kiedyś wspominałam. Raczej z dala od imprez, w domu zawsze na czas, z dala od używek grubszych niż miks wina z szampanem ;). Nigdy nie miałam romansów ani przygód. Nie mieszkałam z żadnym facetem. Byłam raptem w dwóch związkach, z czego jeden dwuletni licealny (chociaż miłość wielka!), a drugi pięcioletni na studiach, na koniec którego okazało się, że równie dobrze mogę sobie być lub nie być, znacie to. Przy M. dopiero poczułam się jak kobieta i nie wiedziałam tego wcześniej, co to tak naprawdę znaczy czuć się jak KOBIETA.

Swoją drogą, tak to się czasem składa, że osoba rozważna i nudna z wyboru nagle trafia na Araba w dzikim kraju i dwa lata później wychodzi za niego za mąż.

Można by uznać, że może ten brak doświadczeń powoduje, że niewiele wiem o życiu, o ludziach, że uwierzyłam w międzynarodową miłość, bo tak naprawdę jeszcze nic nie przeżyłam i gdybym dała sobie trochę więcej czasu i szans, to bym znalazła sobie innego, „lepszego” męża. Ale po co miałabym szukać, skoro nigdy nie chciałam? Po raz pierwszy wiedziałam coś, czego nie wiedziałam nigdy wcześniej. I to przyszło w odpowiednim momencie.

Tak podejrzewam, że życie z żadnym mężczyzną nie jest usłane różami. To codzienne docieranie się, chodzenie na kompromisy, walka charakterów. Ale ponad wszystko dla mnie M. to dom i mój facet. Każdego dnia trochę inaczej, ale bezustannie :).

Te górnolotne rozważania zamknę przyziemnym problemem pod tytułem: co dobra polska żona może przygotować na rocznicową kolację?

Polka poznaje Egipcjanina… przez Internet

Polka poznaje Egipcjanina… przez Internet

Spokojnie, to nie będzie tekst o nikim konkretnym ;).

Chciałabym poruszyć kwestię pewnego, hm, fenomenu? W każdym razie zjawiska, które się powtarza i wygląda na niewiarygodne. A jednak. Od czasu do czasu dostaję od Was maile i wiadomości na FB z zapytaniem, co sądzę i czy mogłabym coś doradzić w następującej kwestii… W tym momencie powinnam jeszcze raz podziękować wszystkim za zaufanie i że w ogóle mam szansę poznać nowe osoby, to jest naprawdę ekstra :).

Polka poznała Egipcjanina. Chce go ściągnąć do Polski, a jeśli się nie uda, to polecieć tam i wziąć ślub. Ta ostatnia opcja jest oczywiście najbardziej pracochłonna, bo trzeba przygotować masę dokumentów i wyrobić się ze wszystkim na miejscu w dwa tygodnie. Po zawarciu związku małżeńskiego pełni wiary we wspólną przyszłość będziemy się ubiegać o wizę do Polski. Przylecimy, aplikujemy o pobyt czasowy, zaczniemy szukać pracy. Albo inaczej, zostaniemy tam, zamieszkamy w Egipcie, same znajdziemy sobie pracę i rozpoczniemy nowe życie na emigracji, na tymczasem lub na zawsze. W sumie standardowa historia, dotyczy pewnie tak z 90% z nas.

Jest jednak jeden mały szczególik: Państwo poznali się przez Internet i jeszcze nigdy w życiu nie spotkali się twarzą w twarz.

Nie uwierzycie, jak często się to zdarza. Powinnam dodać, że w przypadku rozważania wyjazdu do Egiptu bywa, że Pani nigdy nie była w tym kraju na wakacjach. Trzeba wziąć parę głębszych wdechów, wyłączyć podstępny głosik w głowie namawiający do wykrzyknięcia „Kobito, w co Ty się pakujesz?!” i zastanowić się, co tu robić, co tu powiedzieć :).

Drodzy Czytelnicy, jeśli nie jesteście osobiście lub blisko związani ze sferą kolorowych związków międzykulturowych, nie doświadczyliście poważnej relacji z cudzoziemcem, nie zdarzało się Wam wyjeżdżać – drodzy Państwo, chcę od razu poprosić o niestrzelanie opiniami, nieatakowanie, bo naprawdę łatwo i wygodnie jest kogoś ocenić, nie znając kontekstu sprawy. Z tego wyrastają stereotypy, które potem my, kobiety Arabów, musimy własnym przykładem zwalczać.

Mogę jednak założyć, że gros moich Czytelników to osoby obeznane z sytuacją i posiadające troszkę większą wiedzę o realiach międzynarodowych związków :). To dobry początek.

Przyznam, że za każdym razem jestem w lekkim szoku ale i ogromnie zaintrygowana, gdy czytam o historii dziewczyny, kobiety, która stwierdza, że zakochała się w kimś przez Internet. Jestem w szoku, a chyba nie powinnam być, bo zdarza się to stosunkowo często. Oczywiście, co wtedy robię – pytam Was o różne aspekty tej relacji, bo zanim cokolwiek doradzę chociażby w kwestii formalnego wystawiania zaproszenia, chcę mieć chociaż trochę większy pogląd na sytuację. A potem gadamy sobie i gadamy i to jest w tym najlepsze :).

Wiecie, różnie w życiu bywa. Wyświechtany frazes, że można kogoś znać wiele lat, a i tak się na nim nie poznać, ma w sobie wiele prawdy. Wychodzisz za mąż za świetną warszawską partię, mąż wykształcony, zarabiający, z dobrej rodziny, a potem i tak Wam nie wychodzi z któregoś z miliarda powodów, z którymi co dzień się spotykamy. Nie da się walczyć z tym argumentem. Nigdy do końca nie poznasz drugiego człowieka. Dlatego równie dobrze można podjąć ryzyko rozpoczęcia relacji z kimś… zupełnie obcym. Podstawowa zasada to zachować swój rozum, czy to polski mąż, czy egipski kolega z Facebooka.

Internet po to między innymi jest, żeby poszerzać nasze horyzonty i przekraczać różne granice. Moim zdaniem nie ma nic złego w poznaniu kogoś przez Internet. Ale po tym pierwszym kontakcie, skoro się tak polubiliśmy przez te Messengery, Skypy, Vibery i tak dalej, powinniśmy wykonać kolejny krok, czyli spotkać się w realu.

A dopiero potem zastanawiać się, czy spędzimy ze sobą resztę życia jako małżeństwo i rodzina.

Zawsze można się rozwieść, ale przeca nie po to wychodzimy za mąż, żeby zaraz się rozwodzić.

Też co prawda to prawda, można sobie wyjść za mąż w Egipcie, jak po miesiącu się znudzi to wrócić do Polski, nie rejestrować małżeństwa i żyć dalej jak gdyby nigdy nic. On sam raczej nie zarejestruje Ci małżeństwa w polskim USC, bo potrzebny byłby Twój podpis (chociaż tak daleko się w tych sprawach nie orientuję). Mimo wszystko scenariusz odradzam.

No i kusząco brzmi oferta małżeństwa od przystojnego mężczyzny, który o Ciebie nawet onlajnowo zabiega. Oferta małżeństwa to w ogóle w Polsce jest już coś! Trochę trąci desperacją, ale nie mówcie, że nie mam świadomości. To tak jak Saudyjkom się wygodnie żyje, nie muszą uganiać się za facetem przez osiem lat, aż ten będzie łaskaw kupić pierścionek. Ok, żarty na bok.

Miłość, a chyba o niej powinnam mówić, skoro moje Czytelniczki wspominają o planowanym małżeństwie z tajemniczym nieznajomym-znajomym, to związek dusz (jakkolwiek ckliwie to brzmi), charakterów i ciał. Kontakt przez Internet być może pozwala nam poznać czyjąś elokwencję, jego wiedzę o świecie, w ogóle pozwala zebrać mnóstwo rozmaitych informacji o tej drugiej osobie. Ale przez Internet nie zobaczysz i nie doświadczysz, jak on naprawdę wygląda, jak się porusza, jak zachowuje się przy znajomych, rodzinie, przy Tobie. Jak prowadzi samochód, jak się uśmiecha, w jaki sposób zamawia kawę, jakie ma swoje małe śmieszne nawyki, które być może pokochasz :).

W dobie zapośredniczenia niemal wszystkiego przez Internet całkowicie rozumiem, że w sieci można się kimś zainteresować i chcieć pociągnąć tę znajomość do realu. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, że można tego człowieka pokochać, znając go tylko zza klawiatury. Tak się akurat składa, że internetowe kanały komunikacji są zbawieniem dla związków na odległość, o czym wiemy, bo większość z nas zdążyła się o tym przekonać na własnej skórze. Komunikacja przez Internet – jak najbardziej, ale potem. Trzeba dać sobie szansę na prawdziwe spotkanie, a jeśli okaże się, że to coś więcej, wrócicie do tych swoich komunikatorów. Do czasu następnego spotkania ;).

Mogłabym podsumować te moje wszystkie wątpliwości prostym pytaniem:
A co będzie, jak on Ci się nie spodoba??? 🙂

Ok, biorę poprawkę na to, że mogę być takim małym niedowiarkiem z tego samego powodu, dla którego znajome Polki pukają się w czoło i pytają, jak mogłam związać się z Arabem. Kto się nie zna, niech nie gada.

Przedstawię mój uniwersalny przepis na to, jak można by poradzić sobie z sytuacją zainteresowania się Egipcjaninem przez Internet. Czego by nie mówić, takiego wariantu nawiązywania relacji raczej nie planowałyście, więc trzeba teraz pomyśleć, jak tu sobie poradzić :).

Najlepiej pojedź tam do Egiptu na wakacje, z Polakami, rezydentem, do jednego z dziesiątków tych pięknych hoteli. Możesz jechać sama, w końcu jesteś dorosła (jesteś, prawda? :)). Nic nie ryzykujesz, poza generalnym ryzykiem, ekhm, w ogóle przebywania w tym kraju, a zyskujesz cudowne wakacje. Z nim spotkaj się na mieście, na przykład w okolicy Twojego hotelu. Jeśli się tak lubicie, on przyjedzie wszędzie, gdzie chcesz :). Jedna kawa, druga kawa, szybko się zorientujesz, czy jest jak zawsze czy jak nigdy :). Jeśli on Ci się nie spodoba, zmyjesz się po deserze, wrócisz do hotelu i więcej go nie zobaczysz. To Ty kierujesz tą sytuacją.

Odradzam pomysł wielu Czytelniczek, żeby zapraszać kolegę od razu do Polski. Że w Polsce się poznacie. Poza tym, że konsul raczej nie da wizy (trzeba osobiście znać osobę zapraszającą, przynajmniej w przypadkach tych tradycyjnych wiz turystycznych), to tak naprawdę zapraszasz do domu nieznajomego człowieka, który może okazać się świrem albo nudziarzem, a Ty go będziesz miała na głowie. Nawet, jak wyrzucisz go za drzwi, to jak coś nabroi, bierzesz za niego odpowiedzialność, bo go zaprosiłaś :).

Tobie łatwiej jest pojechać tam, niż jemu tutaj. Skoro myślisz o ślubie, a przynajmniej o wspólnej przyszłości, jest to godne inwestycji w wycieczkę all inclusive, o jej wszystkich pozostałych zaletach nawet nie wspominając :). Przy sprzyjających wiatrach do Egiptu można polecieć na tydzień za mniej niż 1500 zł, czy nie jest to rozsądna cena za spotkanie z przyszłym narzeczonym?

Na koniec posypię głowę popiołem i przyznam, że znam jedną parę, która poznała się przez Internet, on nie Egipcjanin ale mniejsza o to, byli w kontakcie przez jakiś rok, po czym ona wzięła córkę, pojechała tam na całe lato, zakochali się w sobie, wzięli ślub, a teraz szczęśliwie mieszkają w Polsce. Różnie w życiu bywa :)!

Trochę o ślubie :)

Trochę o ślubie :)

Przyjaciółka się niedawno zaręczyła. Następnego lata będzie ślub :). Inna znajoma co i rusz publikuje teksty na swoim blogu o ślubie, który brała trzy lub cztery lata temu (srsly…?), a ostatnio przedstawiła swoją listę pomysłów, jak oszczędnie zaplanować wesele. Chyba na moim blogu nie było takich typowo dziewczyńskich tekstów, bo pisałam bardziej o papierkach i tłumaczu przysięgłym, ale czemu miałabym i ja nie napisać, jak wyglądała nasza organizacja ślubu? Będzie po dziewczyńsku. Gdy wychodzisz za mąż za cudzoziemca, skupiasz się na dopełnieniu wszelkich możliwych formalności, żeby biedaka Straż Graniczna nie deportowała spod ołtarza (lub Godła :)). Z całym szacunkiem, białe gołębie i konfetti brzmią wtedy jak przedszkole.

Zacznijmy od ciuchów :). Sukienkę kupiłam na Allegro. Jej przeróbka niestety kosztowała równiutkie drugie tyle, ale i tak było to łącznie mniej niż pół ceny tego modelu ze sklepu (te informacje pochodzą z metek i internetu, ja sama nie odwiedziłam ani jednego salonu sukien ślubnych). Biżuteria była w prezencie od siostry i cioci. Makijaż i fryzura w moim salonie kosmetycznym, do którego chodzę od liceum. Buty (sandałki :)) miałam z sieciówki za kilkadziesiąt złotych. M. buty miał trochę lepszej jakości, z tego samego sklepu. W sandałach przechodziłam całe lato i na pewno za rok nadal będą dobre. Niestety, jego garnitur kosztował tyle, co moja suknia bez przeróbek. Ale chodził w nim też do pracy, więc warto. Obrączki trochę opróżniły nam konto, na tym nie oszczędzaliśmy, ale niech to zostanie już między nami :).

Na kolacji po ślubie było łącznie z nami 35 osób. Cudowna restauracja, niestety wcale nie tania, do tego open bar dla każdego. Ale czytałam, że w tzw. salach weselnych dziewczyny płaciły od 200 do 500 zł za talerzyk, alkoholu nie licząc, więc… nie ma porównania. W restauracji nie ma instytucji DJa lub innych weselnych osób, więc problem z głowy. Za to przez pół wieczoru grał pan na pianinie na żywo, co naprawdę uwielbiam, więc zamiast płacić dodatkowo za jakąś obciachową muzykę my mieliśmy w cenie minikoncert. Rezerwację mieliśmy od osiemnastej do północy, czyli do zamknięcia. Trzeba było dodatkowo zapłacić za dwupoziomowy tort z owocami, był to koszt 400 zł. Tort wjechał na salę w otoczeniu zimnych ogni i piosenki „Sto lat”, to już była inicjatywa restauracji, nie wiedziałam, że takie coś będzie :).

Zaproszenia chciałam zrobić sama, ale ręce opadły mi zanim jeszcze się doliczyłam, ile by ich było, więc zamówiliśmy je w małej firmie po 2,20 za sztukę. Były gotowe w niecały tydzień. Jeszcze nam zostały. Winietki na stół z imionami gości powycinałam i powypisywałam odręcznie sama, służył do tego blok techniczny i złoty marker. Nie zamawialiśmy żadnych dodatkowych atrakcji typu przywieszki na butelki (WTF?!). Przynieśliśmy księgę gości w formie zeszytu, ale… zapomnieliśmy ją wyjąć z torby 😦 :).

Bukiet zrobiliśmy z M. sami w dniu ślubu, wcześniej kupiłam przez internet kilka gadżetów do przygotowywania kwiatów. Wiązanka była więc domowej roboty z prostych białych kwiatów kupionych na bazarku, może nie idealna, ale moja przyjaciółka chce, bym zrobiła bukiet i dla niej za rok :).

Na ślub przywieźli nas nasi świadkowie swoim samochodem, żadnych kokardek, kwiatków i Boże broń wynajmowania limuzyn.

Fotografa znalazłam przez ogłoszenie na Gumtree, był z mojej dzielnicy i jego honorarium wyniosło 300 zł. Zdjęcia są dokładnie takie, jak chciałam, proste, sporo portretowych, bez dziwnych ujęć z podwiązkami. Niedługo parę zdjęć zawiśnie u nas w ramkach na ścianie. Nie mieliśmy kamerzysty, ale moja przyjaciółka nakręciła parę filmików na GoPro.

Wydatek, którego nie unikniecie, ale niech będzie nawet jak najwyższy, bo jest jednym z najważniejszych w tej całej imprezie (jak nie najważniejszym), to honorarium tłumacza przysięgłego. W naszym przypadku było to 250 zł. Ponieważ był to ślub cywilny, nie dotyczyły nas opłaty kościelne „co łaska, ale dwa tysiące”. Opłata za sporządzenie aktu małżeństwa wynosi 84 zł i dokonaliśmy jej w grudniu podczas składania dokumentów w USC.

Następnego dnia zamówiliśmy do domu sushi i wypiliśmy szampana, sama najbliższa rodzina (7 osób).

Ślub był dla mnie wymarzony, elegancki, kameralny, bez pompy i przesady, bardzo nastrojowy. I tak trochę kosztował mamę i nas, ale obyło się bez kredytów i takich tam, no ;). Na organizację wszystkiego mieliśmy pół roku, ale spokojnie wystarczą dwa miesiące, z czego połowę czekasz na sukienkę, a trzy czwarte na obrączki. Niedawno minęły trzy miesiące, to już kwartał :)!

Ślub z cudzoziemcem

Ślub z cudzoziemcem

Trudne zadanie, napisać ładnie o własnym ślubie :). Postanowiłam zrobić to w taki sposób, żeby ta relacja mogła przydać się kolejnym parom, które planują zawarcie międzynarodowego związku małżeńskiego. Czyli w sposób właściwy niniejszemu blogowi ;).

Ślub z cudzoziemcem trwa chyba tyle samo czasu, co z Polakiem, ponieważ tłumaczenie odbywa się w międzyczasie, po cichu, i niczego niepotrzebnie nie wydłuża. Tłumaczone były wszystkie wypowiedzi kierownika Urzędu Stanu Cywilnego, mniej więcej co zdanie to mini przerwa na tłumaczenie. Po krótkich formułkach dotyczących tego, czym jest małżeństwo w Polsce i że obie strony mają takie same prawa i obowiązki (zygu zygu! bo przecież będzie mnie zamykał w piwnicy ;P), kierownik zapytał, czy podtrzymujemy wolę zawarcia związku małżeńskiego, a potem wszyscy wstaliśmy z miejsc i nadszedł moment złożenia przysięgi. Najpierw przysięga cudzoziemiec. W Polsce normalnie jako pierwszy przysięga mężczyzna, ale w związku mieszanym zawsze będzie to strona zagraniczna, niezależnie od płci.

Przysięga M. przebiegała w taki sposób: najpierw kierownik dyktuje parę słów po polsku, pani tłumaczka mówi to po arabsku, a M. powtarza po tłumaczce. Chylę mu czoła za spokojny, niezachrypnięty, niełamiący się itd. głos.

A potem przyszła kolej na mnie i wyszło to momentami trochę zabawnie, bo gdzieś tak w połowie mojej przysięgi przypomniałam sobie, że w zasadzie to pani tłumaczka powinna tłumaczyć moją wypowiedź na arabski, a ja raczej nie dałam jej na to szans – ja albo kierownik ;). Ale wydaje mi się, że i tak wszystko tłumaczyła na arabski gdzieś tam w międzyczasie, po cichu, czyli tak, jak podczas całej ceremonii.

Potem jest czas wymiany obrączek i chyba po tym powinien nastąpić pocałunek, ale uwaga – nie ma tego w protokole! I czekaliśmy jak ci głupi, aż kierownik powie coś w stylu „i teraz możesz pocałować pannę młodą”, a tu g* ;). Więc przeszliśmy do podpisu dokumentu, przyjęliśmy życzenia od kierownika (chyba już nie były tłumaczone), dostaliśmy do ręki kopertę z trzema odpisami aktu małżeństwa oraz dowodami osobistymi naszymi i świadków, i dopiero potem było kiss the bride, głównie dlatego, że goście to powiedzieli 😉 Także nie było idealnie, bo nie jesteśmy idealni, ale jesteśmy sobą ;).

Stres największy był dzień przed i chyba na samym początku, gdy czekaliśmy na złożenie przysięgi. Wszystko – ceremonia, życzenia od naszych gości, także przecudowna kolacja weselna dla trzydziestu kilku osób – minęło jak sen, szybko, tak, jakby nigdy się nie wydarzyło. Mamy już zdjęcia od naszego fotografa i nie wierzę własnym oczom, że naprawdę wyszłam za mąż – ZA ARABA! – i że to wszystko wyglądało tak pięknie ;).

Następnego dnia było oglądanie prezentów, pierwsza małżeńska kawa na mieście 😉 i obiad z najbliższymi. A dzisiaj chciałam wyrobić sobie nowy dowód osobisty i paszport, a tu się okazuje, że USC jeszcze nie wprowadził do systemu mojego nowego nazwiska… No dzięki bardzo :).

Z ciekawostek, na kolacji po ślubie były dwie pary polsko-egipskie, znajomi M. Jedną znałam już wcześniej. Byli to świetni goście, integrujący się z naszymi polskimi przyjaciółmi i umiejący się fajnie bawić. Czekamy na ciąg dalszy. Tymczasem sierpień… Grecja :).

You got me looking so crazy, my baby
I’m not myself lately, I’m foolish, I don’t do this
I’ve been playing myself, baby I don’t care
Baby your love’s got the best of me

I look and stare so deep in your eyes
I touch on you more and more every time
Such a funny thing for me to try to explain
How I’m feeling and my pride is the one to blame
And I still don’t understand
Just how your love could do what no one else can

Got me looking so crazy right now
Your love’s got me looking so crazy right now
Got me looking, got me looking so crazy in love

Za tydzień Pani F.

Za tydzień Pani F.

Jestem oazą spokoju… Jestem oazą spokoju… 🙂

Tyle myślenia, organizowania i wszystkiego, a jak przychodzi co do czego, to by się chciało, żeby już było PO. Mam wrażenie, że wszystko jedno, Polak czy nie-Polak – i tak się stresujesz!

Będę dzielna, różne stresy już się w życiu zaliczyło… Sami mili ludzie będą dookoła… Wszystko jest przygotowane…

Nie pomaga! 🙂

Szpieg w rodzinie

Szpieg w rodzinie

Dzisiaj odkryłam, że wspólnie z M. trochę wpłyniemy na przyszłość dzieciaków z jego rodziny, chłopców konkretnie. Otóż, w tym pięknym gorącym kraju funkcjonuje prawo, że jeśli Egipcjanin ożeni się z cudzoziemką, nie może wstąpić do wojska, ani do policji. Nie może też pójść do żadnej szkoły kształcącej przyszłych oficerów. Ani on, ani jego dzieci, ani bracia, ani dzieci rodzeństwa. Czyli załatwiliśmy (no, jeszcze nie) przyszłe pokolenie na cacy. Teoretycznie ma to swoje plusy, bo tak jak u nas, kto by chciał iść do woja. Ale jak już kończysz liceum i myślisz o studiach, chcesz mieć dobrą i ustawioną przyszłość, armia i policja są tak samo dobrym pomysłem, jak w Polsce. Nie jest łatwo dostać się do takiej szkoły, podobno jednym z kryteriów jest niestety stan konta, czyli mamy kolejny obszar, w którym polityka ucina szanse młodym ludziom tylko dlatego, że ich nie stać. Ale jakakolwiek szansa, tak czy tak, jest. A tu nie będzie, bo się wujkowi zachciało żeniaczki z panienką zza granicy.

Nie jestem przekonana, jak ta sprawa wygląda w Polsce. Czy nasze dzieci mogą pójść do wojska? Czy ja mogę pracować w Policji? Nawet jeśli nie ma ku temu formalnych przeciwwskazań, czy przyjmą? W Egipcie sprawa jest jasno postawiona, chociaż czemu robić takie coś Bogu ducha winnym bratankom, którzy nie mają nic wspólnego ze szpiegowską działalnością wuja :)? W Polsce, zdaje się, wszyscy są równi, ale bywa, że są równi i równiejsi no i pytanie, czy to nie jest właśnie jeden z tych momentów, kiedy jesteś tylko równy.

PS. Nasze obrączki owszem, są, tylko żółte, a miały być białe. Coś się producentom pomyliło. Będą w połowie kwietnia. Widać zdarza się i to :).

Koniec stycznia

Koniec stycznia

Niniejszym odpowiadam na pytanie zadane w komentarzu przez KA, a mianowicie co u mnie słychać i jak sprawy ślubne się mają :). Bardzo mi miło, że ktoś pyta.

Ja mam teraz trochę oddechu w pracy, ale pewnie tylko w tym tygodniu, a potem znowu zacznie się młynek. M. pracuje codziennie na 6 rano, coś było obiecywane, że będą różne zmiany, ale dopiero rozkręcają interes i jeszcze nie opracowali do końca systemu. I tak kończymy o podobnej porze, czyli on po dziesięciu godzinach pracy.

Ze spraw związanych ze ślubem, zamówiliśmy obrączki i jesteśmy prawie pewni, że ślub odbędzie się w Warszawie, bo była jeszcze nadzieja na Zakopane, ale chyba już doszczętnie przepadła. Co nie przeszkadza temu, że tydzień po ślubie odbędzie się weselna kolacyjka w Zakopanem właśnie :). Nigdy nie planowałam dla siebie typowo polskiego wesela, a już na pewno nie hucznego, dlatego opcja wyjazdu z grupką osób bardzo mi się podoba. A że będzie to dopiero tydzień później… Cóż, niewiele spraw w naszym związku jest takich jak polska ustawa przewiduje :). Za to możemy się zasłaniać egipską tradycją, że wesele zdarza się po miesiącach a nawet i latach po formalnym ślubie. Bez wesela małżeństwo się nie liczy!

To wszystko mało ważne na chwilę obecną. Przede wszystkim musimy ponownie udać się do USC, bo… zmieniłam zdanie co do nazwiska :P. W głowach się poprzewracało! Nie no, tak poważnie to możliwości wyboru nazwiska, które zaoferowała pani kierownik, były takie, że w pierwszym odruchu je odrzuciłam, a dopiero potem przemyślałam. No i przemyślałam i chcę zmienić.

To chyba tyle na razie :).

Złożenie zapewnienia w USC

Złożenie zapewnienia w USC

Złożyliśmy papiery w Urzędzie Stanu Cywilnego. Mimo wcześniejszych konsultacji w tymże, znowu okazało się, że są rozbieżności w nazwie miejscowości urodzenia M., bo raz piszą jakby Warszawa, a raz Warszawa-mazowieckie i klops. Ale wybrnęliśmy z sytuacji dzięki oświadczeniu, które M. napisał na miejscu po arabsku, a pani tłumacz przetłumaczyła na polski.

Rada i zasada numer jeden, o której ja wcześniej nie wiedziałam, bo i skąd miałam wiedzieć, a Wy nie traćcie niepotrzebnie pieniędzy: do USC idźcie tylko i wyłącznie z tłumaczem języka ojczystego Waszego cudzoziemca! W naszym przypadku niby anglista też mógłby przyjść, ale bez arabisty nie dałoby rady podpisać tych wszystkich papierów. Namnożyło się ich więcej, niż się spodziewałam (nigdy wcześniej nie składałam zapewnienia :P) i bez pomocy arabistki, która zresztą przyjęła rolę trochę takiego negocjatora (mówiąc szczerze, wykłócacza :)) pewnie byśmy tego nie załatwili i trzeba by znowu tłumaczyć dokumenty z arabskiego na polski, znowu brać dzień wolny z pracy, płacić tłumaczowi i Allah wie, co jeszcze. A tutaj mieliśmy szczęście trafić na panią, która sama jest żoną Egipcjanina i doskonale zna ich system, bo problemy dotyczą oczywiście nazwisk i ogólnie egipskiego nazewnictwa.

W przybliżeniu co trzeba ze sobą mieć w urzędzie:

– Twój dowód osobisty
– Twój akt urodzenia (tadam, koniec Twoich dokumentów, chyba, że to kolejne małżeństwo)
– jego paszport
– jego karta pobytu (bo jeśli ma, to pytanie, na jak długo i czy jest zameldowany, a to ostatnie panie sobie znalazły w systemie)
– jego zaświadczenie, że jest kawalerem
– jego oryginalny akt urodzenia po arabsku
– tłumaczenie przysięgłe na polski jego aktu urodzenia (daj Boże dobrego tłumacza)

Na miejscu podpisujecie masę papierków, z deklaracją dotyczącą nazwisk po ślubie i nazwisk dzieci włącznie.

To teraz czas zdementować plotki na temat tego, kto jakie nazwiska może nosić (sprawę załatwialiśmy w jednym z warszawskich USC, nie wiem, czy inne idą bardziej na rękę).

Opcje są trzy:

1. Zostajesz przy swoim nazwisku panieńskim
2. Bierzesz nazwisko podwójne i wtedy do swojego dobierasz jego PIERWSZY człon
3. Bierzesz jego całe miliardoczłonowe nazwisko.

Ja chciałam mieć pojedyncze nazwisko, które jest jego pierwszym, ale tak się, niestety, nie da. Koniec kropka, przynajmniej w tym urzędzie. Dzieci mogą mieć nazwisko albo takie samo jak Ty, albo takie samo jak on. On teoretycznie może przyjąć Twoje nazwisko, ale w Ambasadzie powiedzieli mu, że w Egipcie nie jest to akceptowane i nie dostanie nowego paszportu. Pięknie dziękuję.

Przypuszczam, że sporo zależy od urzędnika i od tego, jak wykonane jest tłumaczenie aktu urodzenia. W otwarte karty rozmawialiśmy z panią kierownik USC (a raczej rozmawiała nasza pani tłumacz), że przyniesiemy nowe tłumaczenie aktu urodzenia, gdzie będzie jak byk, że M. jest Kowalski, a nie Kowalski Nowak Malinowski. Pani kierownik przyznała, że możemy przynieść takie tłumaczenie, ale będzie wtedy rozbieżność aktu urodzenia z paszportem. I co Ty na to?

Może przepisy się zmienią, ja nazwisko też jeszcze mogę zmienić, grunt, że dokumenty złożyliśmy, termin zaklepaliśmy i możemy skupić się na świętowaniu :).

„Pewna jesteś?”

„Pewna jesteś?”

A skąd mam wiedzieć?

Czy wszyscy są pewni, gdy się na to decydują? Czy w ogóle warto zadawać takie pytanie, jeśli ktoś już podjął decyzję? Decyzje nie biorą się znikąd…

Parę dni temu minęło pół roku pobytu M. w Polsce. Pół roku mieszkania razem, kolejne pół roku związku. A za pół… Za pół :).