Idzie jesień

Idzie jesień

Wiem, że półtora miesiąca przerwy to sporo dla bloga i przepraszam wszystkie osoby, które być może w międzyczasie tutaj zaglądały i znajdywały wciąż tę samą przestarzałą notkę. Przez ten czas nie działo się u nas nic nowego, a jednocześnie działo się całkiem sporo. Wyjaśnię Wam niebawem :).

Sklep M. po sezonie wakacyjnym wraca do starego rytmu, w związku z czym oboje mamy trochę więcej pracy. Od jakiegoś czasu pomagam mu w prowadzeniu firmy. Tak prawdę mówiąc, to pomagam mu od początku, ale od niedawna po prostu trochę więcej. Zajmuję się papierkową robotą, której wcale nie jest tak mało, mailami, czasem zamówieniami, opłacaniem i wystawianiem faktur. Dobra żona może czasem pomóc mężowi w pracy, więc niech szczęściarz korzysta, póki może. Tak jakby on kiedykolwiek mi pomagał w mojej pracy. Czy u Was też tak bywa? Ale z ręką na sercu, nie przeszkadza mi ta nierównowaga sił. Gdybym nie chciała, to bym pewnie wiele nie robiła. Rodzinny biznes, nawet jeśli – a może zwłaszcza! – tylko w praktyce, a nie oficjalnej teorii, to fajne doświadczenie.

Wydaje mi się, że do tego dziełem przypadku oboje z M. trochę się uzupełniamy. Serio, mogłoby się tak zdarzyć, że oboje mielibyśmy jednakowe charaktery czy predyspozycje i wtedy nic by z domowej przedsiębiorczości nie wyszło, a tymczasem my się akurat dobrze dobraliśmy. Ja kompletnie nie mam w sobie genu ryzyka, prawdopodobnie przez co spędzam życie w budżetówce i to nie w swoim zawodzie. Do tego boję się podejmowania decyzji. On ma silniejszy charakter i większą łatwość nawiązywania relacji. Potrafi obserwować rynek i wyciągać z tego wnioski (powiedziałabym, że za to mu płacą, ale w sumie płaci sobie sam). Za to nie bardzo potrafi dbać o szczegóły, jego biurko to jeden wielki bajzel (tzn. był, dopóki nie nastałam tam ja), nawet, jeśli jakoś potrafi się w nim zorientować. Do tego dochodzi egipskie (arabskie? a może M.-owskie?) olewactwo zasad rządzących sporządzaniem treści pisanych, a które jednak są nieodłącznym elementem handlowej codzienności. Polakowi łatwiej niż Egipcjaninowi pisać po polsku, może nazwijmy rzecz po imieniu. I tak jest już lepiej, niż było, ale błagam. Chociaż jak czytam maile od polskich kontrahentów, to też człowiek może czasem zwątpić. Tak, potrzebujemy siebie nawzajem, nie tylko w domu, ale i na płaszczyźnie zawodowej. Może kiedyś moja cicha pomoc zyska oficjalną formę. To temat na, hm, może przyszły rok?