O polskich forach

O polskich forach

Są różne sytuacje w życiu, ważne i mniej ważne, gdy szukamy informacji i odpowiedzi na pytania w Internecie. Umówmy się, Internet to pierwsze źródło informacji dla większości osób, chyba tylko nie dla mojej babci. W moim przypadku z takich czasów najnowszych poszukiwałam w sieci informacji o międzykulturowych związkach, kwestiach proceduralnych i legalizacji pobytu cudzoziemca w Polsce, a ostatnio szukam informacji o psach :). Różne sfery, kompletnie różna tematyka i inny zasięg społeczny – a rezultaty poszukiwań identyczne, no ludzie kochani.

Powiedzmy, że jesteś początkujący w temacie. Skąd mam wiedzieć, jak Egipcjanin wyrabia sobie wizę, skoro nigdy wcześniej nie znałam Egipcjanina mieszkającego w Polsce? Albo skąd mam wiedzieć, jak wyglądają prawa polskiej żony w międzynarodowym małżeństwie, skoro żadnej nie znam? A więc szukam i co znajduję – aż odechciewa się zadawania pytań na tych wszystkich forach.

Jeśli czegoś nie wiesz i zadajesz pytanie – aby się dowiedzieć od użytkowników forum, bo skoro się wypowiadają w temacie to może coś o nim wiedzą – zostaniesz objechana za brak wiedzy. Opcje są dwie:

Gdy pytasz, mając już jakiś problem:
Ty głupia krowo, mądry Polak po szkodzie, trzeba było się pytać zanim to czy tamto. Kupiłaś psa w pseudohodowli to jesteś ciemną masą nakręcającą ten drański rynek. Poziom ignorancji mnie przerasta!!!111 (odpowiedzi na zadane pytanie brak)

Gdy pytasz, bo planujesz coś zrobić i chcesz się dowiedzieć więcej:
Ty głupia krowo, za co ty się w ogóle zabierasz, jak ch*j o tym wiesz, tacy jak ty lepiej niech nigdy nie mają psa, a jak już kupisz to potem dziękuj tylko sobie!!!111 (odpowiedzi na zadane pytanie brak)

Chyba ideą tych forów nie jest odstraszanie nowych osób, które chciałyby się czegoś dowiedzieć? Po co w ogóle otwierać a potem prowadzić takie strony dla niby-znawców, skoro pojawiają się tego typu reakcje na pytania osób z zewnątrz? Wymieniamy się doświadczeniami ku chwale ojczyzny, czy leczymy kompleksy niewiedzą innych? Tu jest Polska, więc pewnie leczymy kompleksy.

Gdy swojego czasu szukałam informacji o związkach PL-EG, nie napisałam ani jednego postu na żadnym forum. Pokłady zawiści, nieżyczliwości i agresji, które znajdywałam na niemal każdej stronie internetowej, skutecznie mnie od tego odwiodły. Szkoda tym większa, że w dalszym ciągu jest mało doświadczonych w temacie osób. Jak już ktoś pisze, to najchętniej ci pokrzywdzeni przez los, to naturalne. Jaki jest efekt? Same połamane serca i w ogóle nigdy nie wchodź w żaden związek z Arabem. Między innymi dlatego założyłam tego bloga, bo brakowało mi normalnego miejsca na wymianę doświadczeń i źródła jakiejś wiedzy.

Gdyby internauci byli bardziej chętni do pomocy, bardziej otwarci i z większym zrozumieniem dla cudzej niewiedzy lub brak doświadczenia… Zadawanie pytań to już połowa drogi, skąd takie agresywne reakcje? To lepiej nie pytać i dalej nie wiedzieć?

Aktualnie szukam informacji o psach, wychowywaniu psów i tak dalej, temat rzeka od morza aż po Tatry, miałam nadzieję na praktyczne wskazówki wynikające z doświadczeń innych właścicieli. Niestety myliłam się, takie poszukiwania nie mają sensu. Lepiej czytać artykuły, z nadzieją, że zostały napisane przez kogoś, kto się zna.

Takie przedweekendowe rozważania o Polsce :).

Kwiecień (bez psa)

Kwiecień (bez psa)

Kończy się dość pracowity kwiecień. Nie wiem, kiedy minęły ostatnie dwa tygodnie. Kiedy minął miesiąc od Wielkanocy?! Na szczęście teraz już powinno być trochę lżej w pracy. Od ponad miesiąca zmagałam się z przeziębieniem, które jak już wreszcie się skończyło, to przerodziło się w alergię. Jeśli znacie ten ból, to wiecie o co chodzi. Zbliża się tak zwany weekend majowy, dla mnie oczywiście nie długi, ale przynajmniej będzie pusto w mieście. Do widzenia wszystkim, jedźcie sobie i zostawcie puste warszawskie drogi i puste wszystko :).

Poza tym od ładnego miesiąca szukamy psa. Wymarzyłam sobie pewną rasę, ale dawno też już zaczęłam godzić się z tym, że takiego psa mieć nie będziemy. Nie da się kupić rasowego psa – ani nie da się znaleźć kundelka! Myślałam, że w pięć minut zobaczę kilkanaście chwytających za serce zdjęć piesków, które szukają nowego domu. A okazało się, że to wcale tak nie wygląda. Gdybyście kiedyś szukali psa, oto jakie są realia:

1. Rasowe psy kosztują od 2500 zł wzwyż. Pewnie zależy, które, my szukamy kilku małych ras i niestety nie ma taniej. Aż boli kręgosłup moralny, skoro tyle psów czeka na dom za darmo.

2. Możecie sobie znaleźć niby-rasowe psy za 1300-1800 zł (tych naszych to i tak nie ma), ale przygotujcie się na wszechpolskie potępienie – że jak to, bez rodowodu?! Toż to nie rasowy. To kundli też nie wolno adoptować, bo są nierasowe? No i podobno takie pieski to siedlisko wszystkich chorób i psich skrzywień świata. Bo mieszańce ze schroniska zawsze są zdrowe. Lepiej niech takie psy pozostaną do końca życia bezpańskie. To takie założenie, że jeśli komuś w domu oszczeniła się suka, to na pewno ten ktoś wrzuca szczenięta do klatki metr na metr i karmi zgniłym chlebem.

3. Jest dużo kundelków w schroniskach i rozmaitych instytucjach, a także u prywatnych osób lub w tzw. domach tymczasowych i wszystkie są dość podobne do siebie. Różnice dotyczą głównie wieku. Regularnie przeglądam strony tych schronisk i, niestety, nie widziałam jak dotąd psiaka, którego chciałabym przygarnąć. Czeka nas pewnie prawdziwa wizyta w schronisku, bo internet to za mało. Nie chcemy dużego ani średniego psa w typie wilczka – a taka właśnie jest większość tych bezdomnych.

4. Istnieją fundacje pomagające określonym rasom, gdzie podobno są pieski po przejściach, ale mają nieaktualne od dwóch lat informacje i nie ma fundacji pomagającym tym naszym.

5. Czekam jeszcze na wyniki moich testów alergicznych, ale pewną zaletą kilku ras jest to, że mniej uczulają, niż typowy szorstkowłosy kundelek. Dlatego tak chciałam znaleźć takiego mało-alergicznego psiaka. Nierealne! Nawet gdyby się już chciało wyłożyć te czasem trzy i pół tysiąca (my akurat nie chcemy), to dostaje się odpowiedź, że miot będzie w styczniu. Albo że dostępne jest jedno szczenię, to, którego nikt nie chciał kupić :).

Reasumując, trochę nie wiem, co robić. Co weekend i co wieczór zżera mnie pozytywna zazdrość na widok tych wszystkich właścicieli spacerujących sobie ze swoimi psiakami po osiedlu. M. codziennie po pracy podsuwa mi komputer pod nos i każe sprawdzać, czy nie pojawiło się jakieś ogłoszenie (przez te kilka godzin, co nie zaglądałam). Czy to naprawdę jest tak, że przygarnia się psa, którego wcale się nie planowało? Albo takiego, który wcale Ci się nie podoba ani nie łapie za serce, ale kto wie, może za pół roku coś zaiskrzy?

Korzystając z okazji, ogłoszę się: TAK, PRZYGARNIEMY PSA! Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie!

To był taki psi off-top. Poza alergiami i kociołkiem w pracy czujemy się dobrze i dajemy sobie radę :).

Mała prowokacja

Mała prowokacja

Tak z czystej ciekawości. Dziecko poczęte z gwałtu dokonanego przez Araba też trzeba będzie urodzić? 🙂 I to jeszcze typowego Araba, bo muzułmanina. A jeśli jesteśmy tacy świątobliwi (a chyba jesteśmy, bo mówimy o wierchuszce polskiego Kościoła Katolickiego) to i wiemy, że dziecko muzułmanina rodzi się muzułmaninem, czyli… no co najmniej nie zyskujemy owieczki. I to delikatnie powiedziane, bo po polsku powiedzielibyśmy, że brudzimy rasę. Nadal rodzimy? 🙂

Praca dla Egipcjanina

Praca dla Egipcjanina

To trochę temat rzeka. Pierwsza myśl pewnie u wszystkich jest podobna, a mianowicie, że będzie ciężko. No łatwo nigdy nie jest. Ale Polakom też nie jest łatwo, sama o tym doskonale wiem z własnego doświadczenia. Znalezienie pracy jest jednym z najważniejszych zadań, jakie stoją przed przybywającymi do Polski Arabami. My, ich partnerki, wiemy, że to pracowici ludzie. Ale do rzeczy. Wiele osób pyta mnie, gdzie i jak najlepiej szukać pracy dla Egipcjanina. Przyjmijmy założenie, że partnerzy i mężowie są już nauczeni, że w Polsce praca i pieniądze nie leżą na ulicy, jak to się niektórym Arabom wydaje :).

Z naszych obserwacji wynika, że Egipcjanie przebywający w Polsce najczęściej pracują:

– w restauracjach arabskich jako kucharze

– w sklepikach arabskich jako sprzedawcy, dostawcy, kucharze i ogólnie ogarniacze wszystkiego 🙂

– w firmach, gdzie potrzebny jest język arabski, przeważnie do pracy biurowej związanej z kontaktem z klientem, przy czym nie słyszałam jeszcze, by było to call center

– w kebabach. Ponieważ bardzo to wszystkich interesuje, a wśród Polaków zrodził się nawet pewien stereotyp, że jak Arab, to tylko do kebaba, więc pozwolę sobie na słówko więcej komentarza. Jest to praca na długie zmiany, przeważnie jeden dzień wolny w tygodniu, pieniądze w granicach 6-8 zł za godzinę na rękę, na czarno. W lepszych lokalach wymagają książeczki sanepidowskiej. Takie warunki oferowane są Arabom pewnie dlatego, że Polak by się na nie nie zgodził. Większość osób traktuje to jako coś tymczasowego, dopóki nie znajdzie się coś lepszego. Zwykle nie wymaga się doświadczenia. Cały czas podziwiam, jak ludzie po studiach i z wieloletnim, szerokim doświadczeniem zawodowym lądują w takiej pracy za takie pieniądze. Pracę tego typu można znaleźć przez znajomych, np. w meczecie, na darmowych portalach ogłoszeniowych lub na Facebookowych grupach dedykowanych Arabom mieszkającym w Polsce. Tam jest dużo różnych ogłoszeń, włącznie z anonsami osób poszukujących polskiej żony :). Jeden znajomy wyjechał do pracy w kebabie do innego miasta. Pracuje w trybie kilka tygodni tam – powrót do Warszawy – znowu kilka tygodni tam. Wynajmują w kilka osób mieszkanie. Wcześniej pracował w garniturku w biurze, po czym sam postanowił wyjechać i bardzo sobie tę pracę ceni.

To takie wnioski po blisko dwuletnim pobycie M. w Polsce. Na pewno są też osoby wykonujące inną pracę, prowadzące własne firmy itd., tylko my ich nie znamy :).

Gdzie najlepiej szukać pracy: na wspomnianych grupach dyskusyjnych na Facebooku (w morzu śmieci zdarzają się konkretne oferty i informacje), oczywiście w portalach internetowych, przez znajomych, chociaż nam akurat nikt nie pomagał, i przez arabskich znajomych znalezionych już tutaj na miejscu, w Polsce. Szczególnie warto popytać wśród osób, które są u nas dłużej. Sporo osób sobie wzajemnie pomaga. M. czasem dostaje telefony z informacją, że ktoś szuka kogoś i może mógłby kogoś polecić.

Nie muszę chyba dodawać, jak kiepskie jest samopoczucie facetów, którzy pracowali wiele lat w swoim kraju, pokończyli dawno studia, a tutaj nie są w stanie niczego znaleźć, bo nikt nie wierzy w ich umiejętności i kwalifikacje. Kluczowy na pewno jest angielski, bo polskiego za bardzo nie oczekujmy :). Raczej nikt nie pyta o dyplomy, bardziej o doświadczenie, w czym jest się dobrym itd. Konieczna jest karta czasowego lub stałego pobytu. Na wizie turystycznej nie można pracować, ale nie ma problemu, jeśli jest już karta pobytu.

Z technicznych informacji, mąż Polki nie potrzebuje pozwolenia na pracę. Podpisuje umowy identycznie, jak Polacy. Ale narzeczony już potrzebuje pozwolenia. Organizacją tego zajmuje się pracodawca, o ile mu się chce. Warto też jak najszybciej zgłosić się do Urzędu Skarbowego i wyrobić NIP.