Małżeństwo z dwójką dzieci

Małżeństwo z dwójką dzieci

Jesteśmy już oficjalnie małżeństwem z dwójką dzieci. Jak to brzmi… Ostatnie dwa lata były dość intensywne zarówno w pracy, jak i w domu. Opowiem Wam w skrócie, co się u nas działo przez ten czas i jak wygląda nasze życie obecnie :).

Przede wszystkim urodziła nam się córka. Przez dłuższy czas ja w ogóle nie wiedziałam, czy będę chciała mieć drugie dziecko. Kiedyś, w młodszej młodości ;), wydawało mi się, że tak, bo sama mam rodzeństwo. Co do M. to z góry było wiadomo, że on chciałby mieć dwójkę, ale nie więcej (nie, nie każdy Egipcjanin ma piątkę dzieci lub w ogóle o tym myśli). Gdy urodził się K. i zaczął dawać czadu jako roczniak, potem dwulatek, ja z dnia na dzień zaczynałam wątpić, jakobyśmy nadawali się w ogóle do rodzicielstwa. Kryzys jednak minął i w głowie ciągle pojawiało mi się pytanie, czy to już koniec, czy jednak jeszcze zadbamy o rodzeństwo dla małego? Do tego dookoła wśród znajomych zaczęły się pojawiać kolejne ciąże, kolejne maluchy, część już znacznie wcześniej. I temat nie pozwolił się wyrzucić z głowy.

Tym razem i ja i M. marzyliśmy o córce. Ok, ja może nie marzyłam, bo ja w ogóle nie marzyłam o dzieciach :). Żartowaliśmy sobie, że jak będzie drugi chłopak, to robimy ZWROT! Wszyscy mają po dwóch chłopców. Jak na wojnę i wykrakaliśmy, bez żartów. Ale szybko okazało się, że to prawdopodobnie dziewczynka. Tym razem obyło się bez ochów i achów, jaki to ojciec będzie przeszczęśliwy. Może wszyscy się bali, że przyszłość małej rysuje się w czarnych barwach w takiej rodzinie i na wszelki wypadek lepiej już teraz przyodziać żałobę.

E, niee, wiecie. To nie to. Po prostu drugiej ciąży ludzie, przynajmniej obcy, już tak nie przeżywają, jak pierwszej. I chwała im za to.

Nasza córeczka ma nieco ponad dwa miesiące i jest cztery lata młodsza od swojego brata. Nasze dzieci są określane nieznanym mi za bardzo wcześniej mianem parki i wszyscy mówią, że to najlepszy możliwy układ. Nie wiem, nie znam się, z całą pewnością mała będzie miała szkołę życia ze starszym bratem, ale i sporo benefitów. Starsi koledzy, papierosy i piwo kupowane przez pełnoletniego K. za przysługę, imprezy starszych znajomych :). Och, oczywiście, niech M. tego nie czyta, przecież on jest ojcem grzecznej księżniczki z dobrego domu. Za to K. będzie miał pod nosem młodsze koleżanki siostry, które będą na starcie dojrzalsze od niego o dwie generacje, jak to zwykle z kobietami i mężczyznami bywa. Przyjęliśmy na siebie tę odpowiedzialność, nie tylko za dwójkę maluchów, ale i za rodzeństwo. Musimy tego nie spieprzyć.

Mała L. wygląda identycznie jak K. za maleńkości. Jeszcze nie wiemy, czy to bardziej M. czy bardziej ja. Nasz syn przechodził przez różne etapy bycia podobnym do rodziców. Na początku wyglądał jak M., potem jak mała ja. Obecnie ma uśmiech mojego taty, posturę i ruchy M., jego oczy. I nasze wspólne włosy, bo ma kręcone i robi się szatyn. Odpowiem na najczęstsze pytanie, czy widać, że to dziecko z mieszanego związku? Tak sobie. Według nas nasz syn jest piękny i pewnie jest to naturalna reakcja rodziców na własne potomstwo :). Karnację ma taką jak ja, chociaż według lekarzy delikatnie ciemniejszą, ja tam tego nie widzę. Oczy wielkie i ciemne, z oprawą, która ciemnieje z miesiąca na miesiąc. Co do córki, to się jeszcze okaże, jaka będzie. Jest nam łatwiej z nią, niż z małym K. Może z drugim dzieckiem jest łatwiej, a może trafił się wreszcie łatwy egzemplarz.

K. to mały huragan. Tornado, diabeł tasmański. Wulkan energii. Wszędzie wejdzie, wskoczy, wbiegnie, chyba nigdy nie robi się zmęczony. No dobra, może nie jest takim stuprocentowym wariatem, bo ma też momenty zagubienia i wycofania. Rzadkie momenty ;). Niczego się nie boi poza lekarzami, w nowe miejsca wchodzi jak po swoje, budząc lekką konsternację na twarzyczkach rówieśników i rozstawiając młodszych po kątach. Niestety musimy go pilnować na każdym kroku i tak było od początku, ledwo zaczął raczkować. Pajacuje po prostu, ale też wszystkich lubi i jest pozytywnie nastawiony do otoczenia. Jak nie moje dziecko ;), ale jak dziecko M.

Syn ma opóźniony rozwój mowy. Brzmi poważnie, jest to też trochę poważne, ale już pod kontrolą. My jesteśmy rodziną, w której są obecne trzy języki: polski, arabski i angielski. Konsekwentnie i zupełnie dla nas naturalnie każde z nas zwraca się do dzieci we własnym ojczystym języku. My między sobą się też wzajemnie rozumiemy, chociaż rozmawiamy po angielsku, bo tak jest prościej. Tak, przez te dwa lata M. podszkolił polski, wymusiła to na nim praca, i obecnie dogaduje się normalnie, chociaż dalej kaleczy. No i nie można mówić do niego zbyt szybko po polsku. Ja rozumiem po arabsku niemal wszystko to, co mówią M. i K., a gdy czegoś nie rozumiem, to M. zawczasu o tym wie i tłumaczy, zanim jeszcze o to poproszę. K. mówi do taty po arabsku, do mnie po polsku. O dziwo nie miesza tych języków w ogóle, co mnie zaskakuje, skoro ma ORM. Tak, K. rozumie po arabsku i uczy się mówić w tym języku. Jest to dla niego język mniejszościowy, więc tym większa będzie praca M., by ten język u niego rozwinąć. Mały ma zajęcia z logopedą już półtora roku i są tego realne efekty. Zdania specjalistów są podzielone, skąd to opóźnienie rozwoju mowy. Jedni twierdzą, że to przez tę mieszankę języków, drudzy, że z innej nierozpoznanej na razie przyczyny.

W przedszkolu (taaak, K. od ponad roku chodzi do przedszkola – dawno mnie tu nie było :)) jest najlepszy z angielskiego. To znaczy, według Pań. Trudno jest nam samym to ocenić, bo K. w domu nie używa angielskiego. Czasem się zdarza, że mruczy coś sam do siebie podczas zabawy, ale to rzadkość. Jemu nie przechodzi przez gardło zwracać się do nas po angielsku, ja też nie jestem w stanie mówić do niego inaczej, niż po polsku. Mamy tak porąbany system językowy w domu, że rozmawiania z dzieckiem po angielsku nie wdrażamy – i w ogóle nie chcemy. Nie jestem idealną matką idealnego geniusza, ja nie z tych ;), więc koniec końców po prostu cieszę się, że mały radzi sobie w przedszkolu, rozwija komunikację z dziećmi, no bo jednak jest trochę w tyle, jeśli chodzi o mówienie.

M. nadal prowadzi swoją firmę, ma dwa sklepy w Warszawie. Zakończyliśmy sprzedaż przez Internet, bo wzrosły opłaty, prowizje, zresztą wszystko inne też, i przestało się nam to opłacać, biorąc pod uwagę poziom cen naszych produktów. Niedawno M. zaczął wyjeżdżać ze swoimi produktami na festiwale organizowane w innych miastach, takie wiecie, jarmarki z namiotami na rynku :). Jest to coś nowego, świeżego, bardzo męczącego dla niego, ale to wciąga. A ja w tym czasie zostaję sama na weekend z dwójką maluchów w domu, bo te festiwale zawsze są organizowane w weekendy. Nie jest to jakieś specjalnie trudne, chociaż wymaga pewnej mobilizacji :).

Pewnie jeszcze mi się przypomni kilka spraw, o których mogłabym Wam tu opowiedzieć, więc mam nadzieję, że czas na pisanie bloga jeszcze się znajdzie. Zastanawiałam się ostatnio, czy blogowanie jako takie zwykłe pisanie do szuflady, no ale jednak nie szuflady, jeszcze istnieje? Bez zarabiania, bez reklam (jeśli pod moim wpisem pojawią się jakieś reklamy, to będzie to chyba kara za pozostawienie bloga na pastwę losu i nawet nie wiem, jak je wyłączyć :), w każdym razie ja nic z tego nie mam poza wnerwem, że mi psują widok kolumny), bez wstawiania linków do tych samych firm i projektów? Bo że makdonaldyzacja twórczości w Internecie postępuje, to już wiemy od dawna. Piszemy coraz krócej, raczej nagrywamy (to podobno też zajmuje czas), ludzie nie czytają. Ja ten wpis pisałam na raty przez trzy dni. Z jednej strony nikomu się nie chce czytać długich wpisów, tak jak nikomu się nie chce czytać gazet, z drugiej „blog” w postaci strony na Facebooku, gdzie wpis to zaledwie kilka zdań, chyba jednak nie jest blogiem. Ja jestem starej daty, lubię czytać gazety i dłuższe wypowiedzi, niekoniecznie na Facebooku. W sumie to nie widziałam jeszcze na FB strony, która mogłaby być blogiem takim z dawnych czasów, bo tam dłuższe wypowiedzi i tak są krótkie. Może takie czasy przyszły. Jak nie będzie odbiorców takich dobrowolnych, najwyraźniej hobbystycznych treści, to i treści nie będzie.

Żeby nie kończyć pierwszej notki po dwóch latach w taki chłodny sposób (wyszłam z wprawy!), jeszcze jedna prywata odnośnie minionej niedzieli: wygraliśmy! 🙂 Oby :).

4 myśli w temacie “Małżeństwo z dwójką dzieci

  1. Kochana, jaka niespodzianka! Myślałam, że opuściłaś nas.
    Gratulacje z powodu …. Ze wszystkich powodów.
    Czytam od pierwszego wpisu, ale ponieważ polecałam ten blog moim koleżankom, mającym mężów z Egiptu, sama nie komentowałam.
    Jesteś szczęściarą i pewnie o tym wiesz. Mam nadzieję, że będziesz zaglądać tu częściej. Jesteś mądra, masz dzielnego faceta. Niestety nie mogę powiedzieć tego o mężach lub byłych mężach moich koleżanek. Nie mam wątpliwości, że dzieci masz przepiękne. I jeszcze jedno. Twój syn językowo ruszy na bank. Znam takie przypadki. W ciągu miesiąca dzieci nie mówiące rozgadały się na całego. Powodzenia dziewczyno!

    Polubienie

Dodaj komentarz